League of Legends Wiki
Advertisement
League of Legends Wiki

Historia

Aktualna

Troszcz się o ten świat. Co zostało stworzone, może zostać zniszczone.

Ryze jest pradawnym, nadzwyczaj zawziętym arcymagiem, powszechnie uważanym za jednego z najznamienitszych przedstawicieli tejże profesji w świecie Runeterry. I nosi na swych barkach niewyobrażalnie ciężkie brzemię. Uzbrojony w niczym nieograniczoną, ezoteryczną moc i twardy charakter, niestrudzenie poszukuje Run Świata — fragmentów czystej magii, która niegdyś uformowała świat z nicości. Musi je odszukać, nim wpadną w niepowołane ręce, ponieważ Ryze wie, jakie koszmary mogą uwolnić na Runeterrę.

Ryze był jeno młodziakiem, kiedy po raz pierwszy usłyszał o potężnych, tajemnych mocach, ukrytych w otaczającym go świecie. Podczas misji dyplomatycznej Ryze usłyszał, jak jego mistrz, Tyrus, rozmawiał z innym, starym magiem. Szeptali o potencjalnym zagrożeniu płynącym ze strony Run Świata. Gdy Tyrus zauważył swojego ucznia, szybko uciął rozmowę, mocno ściskając zwój, który zawsze nosił przy sobie.

W ciągu kolejnych dziesięcioleci wiedza na temat Run rozpowszechniła się, w miarę jak odkrywano ich coraz więcej. Najświetniejsze umysły świata studiowały antyczne glify, starając się odkryć, jakie moce w nich drzemią. Nieliczni zdawali sobie sprawę z powagi ich pochodzenia lub mocy, którą dysponowały. Niektórzy podejrzewali, że są one związane z powstaniem Runeterry. Pierwsza próba wykorzystania tych tajemniczych artefaktów była katastroficzna, ponieważ zmieniły one krajobraz kilku krajów. Kiedy tylko ci, którzy wiedzieli o Runach, wyobrazili sobie możliwe efekty wykorzystania owej „Potęgi Twórców” jako broni, pomiędzy narodami szybko poczęła narastać wzajemna nieufność i podejrzliwość.

Ryze i Tyrus wędrowali od kraju do kraju, próbując zdusić paranoję i zachęcić do opanowania emocji, ale ich misje stawały się coraz bardziej niebezpieczne. Zawzięcie próbowali zapobiec licznym katastrofom, ale Ryze wyczuwał narastającą desperację swojego mistrza.

Największe obawy Tyrusa ziściły się, gdy wraz ze swoim uczniem starali się prowadzić negocjacje pomiędzy dwoma wojującymi nacjami. Wszystko odbywało się w pobliżu wioski Khom, gdzie Ryze spędził swe dzieciństwo. Obydwie armie oskarżały się nawzajem o spisek, prowadzący do użycia runicznych broni, i obie były gotowe zrobić to w samoobronie. Kiedy napięcie sięgnęło zenitu, Tyrus zdał sobie sprawę, że był to konflikt, w którym nie pomogą żadne negocjacje. Obie strony były zdeterminowane, aby doprowadzić do wojny, więc nie pozostało mu nic innego, jak ratować się ucieczką wraz ze swym protegowanym.

Nim rozpoczęła się bitwa, udało im się przebyć połowę pasma górskiego. Wtem Ryze poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Zdawało się wręcz, jakby ziemia dostała konwulsji, a niebem coś wstrząsnęło, jak gdyby otrzymało śmiertelną ranę. Tyrus pochwycił Ryze'a i wydawał niedosłyszalne rozkazy — słowa zostały pochłonięte przez otaczającą ich nienaturalną ciszę. Po raz pierwszy na własne oczy zobaczyli skutki starcia dwóch Run Świata.

Kilka sekund później powrócili do rzeczywistości. Ryze i Tyrus wdrapali się na to, co pozostało z pobliskiego szczytu, i spojrzeli na znajdującą się za nimi dolinę, w której wcześniej stacjonowały obydwie armie. Jednak poniżej zobaczyli obłęd w czystej postaci — zniszczenia były tak drastyczne, że wręcz przeczyły prawom fizyki. Armie, ludzie, nawet ląd — wszystko zniknęło. Ocean, który wcześniej był oddalony o dzień drogi, teraz pędził im na spotkanie. Ryze mógł tylko paść na kolana i wpatrywać się w tę wielką wyrwę powstałą w ziemi. Zniszczone zostało wszystko. Nie pozostało nic. Wliczając w to wioskę, która niegdyś była mu domem.

Wojna wybuchła w całej Runeterze. Początkowe okrucieństwa Wojen Run wzbudziły strach i agresję pośród tych, którzy teraz zdali sobie sprawę z potęgi, jaką dysponują. Nawet Ryze zapragnął dołączyć do konfliktu, chcąc powstrzymać dalsze zniszczenie podobne do tego, które spadło na jego lud. Tyrus uspokoił swego ucznia mówiąc, że ścieżka zemsty prowadziłaby jedynie do dalszych cierpień. Ryze początkowo był poirytowany słowami swego mistrza, ale wkrótce dostrzegł mądrość Tyrusa.

Podróżując po świecie i spotykając się z posiadaczami Run, Tyrus błagał o zachowanie rozsądku. Chcąc zadbać o przyszłość Runeterry prosił, aby każda z Run Świata została ukryta w odległym miejscu, poza zasięgiem ludzi. Niektórzy, otrzeźwieni przez zagrożenie całkowitym unicestwieniem, zgodzili się przekazać swoje Runy Świata Tyrusowi, podczas gdy inni odmówili, chcąc zachować swoją nowo zyskaną potęgę i wpływy.

Tyrus kontynuował swoją pracę, próbując odebrać ludziom dostęp do Run Świata. Lecz w miarę jak polepszał się stan Runeterry, stan Tyrusa zdawał się się pogarszać. Ryze zauważył, że jego mistrz staje się coraz bardziej zdystansowany. Podczas gdy sam zajmował się runami, wysyłał swojego ucznia na misje, które zdawały się nie mieć większego znaczenia.

Gdy Ryze był na jednej ze swych nieistotnych wypraw, otrzymał informację o kolejnym potwornym kataklizmie, który tym razem wydarzył się w południowo-wschodniej części Valoranu — a konkretniej w Icathii. Jak szalony popędził na miejsce, przepełniony obawami o swego mistrza i przyjaciela. Żywił nadzieję, że udało mu się przetrwać. Gdy tylko przybył na miejsce, z uszczęśliwieniem stwierdził, że Tyrusowi nic się nie stało. Jednak jego ulga okazała się być krótkotrwała. Tuż obok zwoju, którego nigdy nie wolno było mu czytać, leżały dwie Runy Świata.

Stary mag wyjaśnił, że od kiedy Runy Świata weszły do gry, nie miał wyboru i musiał sam zrobić z nich użytek. W sercu Ryze’a zapanował strach, gdy zdał sobie sprawę, że Tyrus nie tylko przetrwał katastrofę, ale też ją spowodował. Kontynuował swoją pełną goryczy tyradę, mówiąc uczniowi, że ludzkość poczęła przypominać zuchwałe dziecko, igrając z siłami, których nie rozumiała. Tyrus nie mógł już odgrywać roli dyplomaty między ignorantami pragnącymi władzy. Musiał ich powstrzymać.

Ryze próbował przemówić Tyrusowi do rozsądku, ale na nic się to zdało. Nie był to już ten sam nieskończenie mądry wzór i model, którego Ryze podziwiał od czasów dzieciństwa. Stał przed nim człowiek podatny na te same pokusy, co głupcy, których potępiał. Runy zepsuły go do cna i pewne było, że będzie używał ich na okrągło, za każdym razem niszcząc kolejną cząstkę świata.

Ryze musiał działać, nawet jeżeli oznaczało to zniszczenie swojego jedynego prawdziwego przyjaciela. Wykrzesał z siebie każdą krztynę swej ezoterycznej energii. Tyrus sięgnął po Runy; gotów zrobić wszystko, byle tylko nie oddać ich mocy. Wyciągając ku nim dłoń, chwilowo stał się bezbronny na atak Ryze'a. Niedługo potem ciało Tyrusa tliło się na podłodze.

Ryze'a przeszedł dreszcz emocji, kiedy z trudem próbował ułożyć sobie w głowie to, co się właśnie wydarzyło.

Gdy doszedł do siebie, znalazł się całkiem sam z Runami Świata, które kusiły go swym blaskiem. Zebrał się na odwagę i jął podnosić dziwne znaki jeden po drugim, momentalnie odczuwając, jak zaczynają przeistaczać go w coś doskonalszego, lub straszliwszego, niż kiedykolwiek mógłby być w każdym innym przypadku.

Upuścił Runy i odsunął się, drżąc. Jeśli te glify były w stanie zdeprawować maga o sile i prawości Tyrusa, to jak on ma sobie z nimi poradzić? Później zdał sobie jednak sprawę, że gdyby odszedł, ktoś inny mógłby odnaleźć Runy i wykorzystać je. W tym momencie Ryze zrozumiał powagę swojego zadania. Dopóki nawet jedna Runa Świata będzie pozostawała w grze, dopóty trwać będą Wojny Run; i z pewnością doprowadzą do zagłady Runeterry.

Niepewny tego, co robić dalej, Ryze zauważył zwój, który Tyrus zawsze nosił przy sobie. Rozwinął go i został otoczony przez jasny blask. Wtem wszystko stało się jasne i wiedział już, co musi zrobić.

Od tamtego dnia Ryze wędruje po świecie, napędzany przez to samo zagadkowe kuszenie, które jednocześnie nim kieruje i napawa trwogą. Stale odrzuca obietnice mocy, kryjącej się w każdej z Run, zamiast tego uwiązując je w sekretnych miejscach, do których nikt uzyska dostępu. Wykonuje to zadanie od wielu stuleci — magia, z którą ma do czynienia, nienormalnie wydłużyła jego życie. Nawet po tak długim czasie Ryze nie może sobie pozwolić na odpoczynek. Runy Świata po raz kolejny zaczęły wychodzić na jaw, a świat zdążył już zapomnieć, jaką cenę trzeba zapłacić za posługiwanie się nimi.

Stary przyjaciel

Ryze zmarzłby, gdyby jego ciało nie kipiało niespokojną energią. Tego dnia tyle ciążyło na nim, że srogie żywioły Freljordu zdawały się prawie wcale nie mieć na niego wpływu. Nie mogło odstraszyć go też odległe wycie głodnego, lodowego trolla. Przybył tu, aby wykonać swe zadanie. Nie cieszył się na nie, ale nie miał wyboru — nie mógł go już dłużej unikać, trzeba było się tym w końcu zająć.

Zbliżając się do bramy, dobrze słyszał szelest futrzanych płaszczy ponad sosnowymi belkami — to wojownicy plemienia pędzili do bram, aby zobaczyć, kto się zbliża. W ciągu kilku sekund na szczycie bramy można było dostrzec ich włócznie, gotowe by zabić, jeśli okazałby się nieproszonym gościem.

„Przybyłem, aby zobaczyć się z Yagiem”, powiedział Ryze, ściągając kaptur swego płaszcza tylko tyle, aby uwidocznić swą fioletową skórę. „To pilne”.

Na widok Maga Run beznamiętne twarze wojowników na ogrodzeniu wypełniło zdumienie. Zeszli na dół i wspólnie otworzyli ciężkie, drewniane drzwi, które zdawały się skrzypieć z niepokojem na widok nieproszonego gościa. Nie było to często odwiedzane miejsce, a sporadyczni goście zazwyczaj kończyli nabici na włócznie, co miało odstraszyć kolejnych. Ryze cieszył się jednak reputacją, która dawała mu dostęp do nawet najbardziej wrogich regionów Runeterry.

— W każdym razie na kilka minut, jeśli nie pojawią się problemy, pomyślał.

Jego twarz nie zdradzała tej niepewności, kiedy kroczył pomiędzy kolumnami groźnych, spękanych od wiatru twarzy, które zdawały się go osądzać, jak gdyby szukając powodu do wystawienia go na próbę. Młodziutki chłopczyk — mający nie więcej niż pięć lat — wpatrywał się w niego, aż w końcu odważnie odstąpił od swojej babci, aby lepiej się przyjrzeć.

„Jesteś czarnoksiężnikiem?”, spytał.

„Coś w tym rodzaju”, odparł Ryze, ledwie zerkając na chłopca i nie zwalniając nawet kroku.

Odnalazł ścieżkę prowadzącą na tyły fortyfikacji. Ku swemu zaskoczeniu odkrył, że wioska prawie się nie zmieniła od jego ostatniej wizyty, wiele lat temu. Udał się w kierunku charakterystycznej budowli zwieńczonej kopułą z krystalicznego lodu, której lśniąca, lazurowa barwa wyróżniała się na tle nijakiej okolicy, pełnej drewna i ziemi.

Zawsze był rozsądnym człowiekiem. Może będzie współpracował, pomyślał Ryze, wchodząc do świątyni. Był jednak gotów na wszystkie ewentualności.

W środku stary mag lodu nalewał wino do naczynia stojącego na ołtarzu. Obrócił się, aby spojrzeć na zbliżającego się Ryze'a, zdając się go oceniać. Ryze poczuł, jak jego serce wypełnia groza. Po chwili człowiek ten się uśmiechnął, i uściskał Ryze'a niczym dawno niewidzianego brata.

„Strasznieś chudy”, stwierdził mag. „Powinieneś coś zjeść”.

„A ty wprost przeciwnie”, odparł Ryze i skinął głową w kierunku nieco obwisłego bandziocha Yaga.

Obydwaj przyjaciele wybuchnęli szczerym śmiechem, jakby przez cały ten czas byli razem. Ryze powoli zaczął odczuwać, że jego czujność maleje. Na świecie było ledwie kilku ludzi, których nazwałby przyjaciółmi, a rozmowa z jednym z nich wyszła na dobre jego duszy. Następną godzinę spędzili z Yagiem na wspominaniu, jedzeniu i nadrabianiu zaległości. Ryze zdążył już zapomnieć, jak dobrze robiło prowadzenie konwersacji z inną ludzką istotą. Bez problemu mógłby spędzić z Yagiem i dwa tygodnie, pijąc wino i dzieląc się opowieściami o triumfach i porażkach.

„Co sprowadza cię tak bardzo w głąb Freljordu?”, spytał w końcu Yago.

Pytanie wyrwało Ryze'a z tego stanu błogości i przywróciło do rzeczywistości. Szybko przypomniał sobie słowa, które wcześniej starannie przygotował specjalnie na ten moment rozmowy. Opowiedział historię o czasie, który spędził w Shurimie. Udał się tam, aby zbadać plemię nomadów, którzy obrośli w piórka i zajęli rozległe tereny — wielkości niedużego królestwa — właściwie z dnia na dzień. Gdy Ryze ich wnikliwie sprawdził, okazało się, że mieli w swym posiadaniu jedną z Run Świata. Stawiali opór, w wyniku czego...

Ryze zniżył swój głos, by ten lepiej pasował do bezgłosu pomieszczenia. Następnie wyjaśnił, że niekiedy nie pozostaje nic innego, jak uciec się do horrendalnych rozwiązań, aby świat pozostał nienaruszony. Czasami takie okropieństwa są lepsze od niechybnego w innym wypadku i fatalnego w skutkach kataklizmu.

„Muszą być trzymane w bezpiecznym miejscu”, twardo stwierdził Ryze, wreszcie dochodząc do sedna. „Wszystkie”.

Yago przytaknął ponuro, a serdeczność, która dopiero co rozbudziła się na nowo pomiędzy dwoma przyjaciółmi, momentalnie wyparowała.

„Odebrałbyś nam ją, wiedząc, że tylko ona trzyma trolle z dala od tego miejsca?”, spytał Yago.

„Wiedziałeś, że ta chwila nadejdzie”, rzekł Ryze, nie oferując żadnego rozwiązania. „Wiedziałeś od wielu, wielu lat”.

„Daj nam więcej czasu. Na wiosnę wyruszymy na południe. Jakie szanse mamy zimą?”.

„Mówiłeś tak już wcześniej”, powiedział Ryze zimno.

Ku jego zaskoczeniu, Yago chwycił go za dłonie, składając łagodną prośbę.

„Wśród nas jest wiele dzieci. A trzy spośród naszych kobiet spodziewają się dzieci. Podpiszesz na nas wszystkich wyrok śmierci?”, spytał Yago z rozpaczą.

„Jak wielu jest was w tej wiosce?”, odpowiedział pytaniem Ryze.

„Dziewięćdziesiąt i dwoje”, odparł Yago.

„A ilu ludzi liczy sobie świat?”.

Yago zamilkł.

„To nie może dłużej czekać. Ciemne moce ostrzą sobie na nią zęby. Dziś opuści to miejsce razem ze mną”, zażądał Ryze.

„Wykorzystałbyś ją dla swoich celów”, zarzucił mu Yago, wybuchając pełnym zawiści gniewem.

Ryze spojrzał na twarz Yaga i spostrzegł, że przeobraziła się i była teraz obliczem pełnym gniewu — bardziej przypominała czarta aniżeli człowieka, którego Ryze ongiś znał. Ryze zaczął wyjaśniać, że już dawno temu nauczył się, aby nie używać Run, bo cena za to zawsze była zbyt wysoka. Mógł jednak stwierdzić, że szaleńca stojącego naprzeciw nie dało się przekonać żadnymi argumentami.

Ni stąd, ni zowąd, Ryze znalazł się na podłodze, zwijając się z ostrego bólu; z ust ciekła mu ślina. Popatrzył w górę i ujrzał Yaga w postawie pozwalającej rzucać czary, z palcami trzaskającymi na sposób zdradzający moc, jakiej żadna śmiertelna istota nie powinna posiadać. Odzyskując zmysły, Ryze unieruchomił maga lodu w kręgu ezoterycznej energii, dając sobie dość czasu na wstanie na nogi.

Ryze i Yago krążyli wokoło pomieszczenia twarzą w twarz, a świat od wieków nie widział starcia tak potężnych mocy. Yago wypalił ciało Ryze'a z mocą przypominającą energię przynajmniej dwudziestu słońc. Ryze odpowiedział potworną serią ezoterycznych impulsów. Po — wydawać by się mogło — wielu godzinach, połączona potęga ich ataków naruszyła ściany świątyni i spowodowała, że kopuła z grubego lodu poczęła się walić prosto na ich głowy.

Ciężko ranny Ryze wygrzebał się z rumowiska i podniósł na kolana. Dojrzał niewyraźny wizerunek Yaga, który — mimo dotkliwego poturbowania — nieudolnie próbował otworzyć szkatułkę wykopaną spośród gruzów. Ryze zauważył żądzę w jego oczach i od razu wiedział, po co sięgał Yago. I co by się bez wątpienia stało, gdyby to dostał.

Jako że jego magiczna energia była wyczerpana, Ryze rzucił się na plecy swego dawnego przyjaciela i zaczął go dusić, wykorzystując do tego pas ze swej własnej szaty. Nie czuł niczego; człowiek, którego jeszcze przed chwilą szczerze kochał, teraz był jedynie wymagającym ukończenia zadaniem. Yago z całej siły próbował się wydostać, miotając nogami w poszukiwaniu oparcia. Chwilę potem uszło z niego życie.

Ryze zerwał klucz z szyi Yaga i odemknął szkatułkę. Wyjął Runę Świata; jej nieziemski puls bił ciepłą, pomarańczową poświatą. Owinął ją w strzępy szaty swego martwego kompana, a następnie ostrożnie umieścił w torbie i pokuśtykał do wyjścia ze świątyni, wydając z siebie przepełnione boleścią po utracie kolejnego przyjaciela westchnienie.

Wciąż kulejąc, Mag Run udał się w stronę bramy wioski, mijając te same spękane od wiatru twarze, które przyglądały mu się wcześniej. Spoglądał na nie podejrzliwie, spodziewając się ataku, ale mieszkańcy wsi nie podjęli próby zatrzymania go. Nie byli to już ci sami groźni obrońcy, a ludzie zszokowani faktem, że nadchodził ich własny koniec. Wpatrywali się w Ryze’a bezradnymi, szeroko otwartymi oczyma.

„Cóż mamy począć?”, spytała babcia, podczas gdy chłopczyk nadal kurczowo trzymał się jej futra.

„Opuśćcie to miejsce”, stwierdził Ryze.

Wiedział, że jeżeli zostaną, trolle zejdą do wioski wraz z nadejściem mroku i wyrżną wszystkich jej mieszkańców. A zagrożenia czające się poza wioską były jeszcze poważniejsze.

„Czy nie moglibyśmy pójść z tobą?”, zawołał mały chłopczyk.

Ryze zawahał się. Jakaś jego część — zachowana głęboko pozostałość nieracjonalnego współczucia — krzyczała: Weź ich. Ocal ich. Zapomnij o reszcie świata. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Ruszył mozolnie przez głęboki śnieg Freljordu, postanawiając nie oglądać się za siebie na twarze ludzi, których tam zostawiał. Były to bowiem twarze umarłych, a jego interesowali jeno ci, których wciąż można było ocalić.

Stara

Wielu Runterran pociąga magia, lub ostatnimi czasy nowa gałąź nauki – techmaturgia. Większość z nich wiedzę tę pogłębia w college'u lub na uniwersytecie. Ryze jednak nie był stworzony do przemierzania korytarzy tradycyjnej szkoły. Większą i silniejszą więź czuł z magią Runeterry, a nie z tymi, którzy próbowali go uczyć. Jako młodzieniec wyruszył w świat, by odkryć źródło, które tak go pociągało. Podróżował, szukając rad potężnych pustelników, wiedźm i szamanów – każdego, kto mógł podzielić się czymś, czego nie wykładano w miastach-państwach Valoran. Gdy Ryze nauczył się już wszystkiego, wyruszył w podróż, by odnaleźć zapomnianą, zagubioną i zakazaną wiedzę, zagłębiając się w mistyczne światy, do których inni bali się zaglądać.

Poszukiwania Ryze'a doprowadziły go do poznania tak zwanej magii cierni. Wymagało to od niego wytatuowania zaklęć na swym ciele, spajając jego istotę z niesamowitą tajemną mocą i spełniając jego marzenie o połączeniu się z mistyczną energią Runeterry. W trakcie swych podróży odkrył też olbrzymi, niezniszczalny zwój, który nosi na plecach. Tylko on wie, jakie zaklęcie na nim zapisano. Twierdzi, że to wynaturzenie, przed którym musi chronić świat. Zaciekawiło to wiele osób, ale nikt nie wie, jak odseparować Ryze'a od zwoju, ani jak pokonać zbuntowanego maga. Ryze przystąpił do League of Legends, żeby zbadać z bliska magiczne stworzenia i potężne kreatury, które walczą w szeregach ligi. W ten sposób ukończy swoje badania nad mistyką Runeterry.

Ryze nie jest już tylko magiem – stał się magiczną istotą.Heywan Relivash, członek Wysokiej Rady

Osąd League

Kandydat: RyzeSquareRyze

Data: 24 września, 10 r. ECL

OBSERWACJA

Ryze kroczy przez marmurowy korytarz z zaciętym wyrazem twarzy. Zarówno w jego spojrzeniu, jak i chodzie widać pośpiech i zdecydowanie. Jego prosty ubiór stanowi kontrast dla skomplikowanych tatuaży, wijących się przez całe, chude ciało, zdobiących każdy jego centymetr.

Przez plecy ma przewieszony zwój. Sądząc po tym, jak go hołubi, jest dla niego bardzo ważny. Żadnemu innemu przedmiotowi nie poświęca takiej uwagi – ani kawałkom pergaminu za pasem, ani księdze zaklęć, którą trzyma. Na chwilę przystaje przed łukiem, w którym znajdują się podwójne drzwi z inskrypcją: Prawdziwy przeciwnik znajduje się wewnątrz.

Zbuntowany Mag wyciąga rękę, otwierając drzwi i nieustraszenie wchodząc do środka.

REFLEKSJA

Ryze przez chwilę stał w ciemnościach, spokojny, lecz czujny. Zaczął wąchać. Coś tu było... Czuł jakąś obecność.

- Gość? – zdziwił się głos z ciemności. – Dziwne. Nie znoszę niezapowiedzianych gości.

Ryze napiął wszystkie mięśnie swego ciała. Z ciemności wyszła gibka, piękna kobieta, ubrana w luźną suknię. Od stóp do głów pokryta była tatuażami.

- Liltih? – zdziwił się mag. – Jak mnie znalazłaś?

Ta wyciągnęła delikatną dłoń, opierając lekko długie paznokcie o nagi tors Ryze'a.

- Ryze... – wymruczała. – Przede mną się nie schowasz – zbliżyła się, obejmując go. -Mam tajemnicę – wyszeptała, przybliżając twarz do jego policzka: – Nigdy cię nie wypuszczę. – warknęła, sugestywnie gryząc go w ucho. Ryze zadrżał.

Poczuł nagłe ukłucie w ucho. Usłyszał odgłos uderzenia i upadł na ziemię, podpierając się niewytatuowanymi rękami. Rozpoznał w nich swoje własne ciało, ale to było przecież nie możliwe. Od lat pokrywały je znaki.

- Intruz! – wychrypiała Lilith.

- Wybacz, pani – powiedział, wstając na zagraconym tarasie stojącej samotnie chatki. – Jestem zmęczony i szukam schronienia na noc. Howling Marsh to nie miejsce, w którym powinno się przebywać po zmroku.

- Nie udzielam schronienia nieznośnym wędrowcom. – odparła, krzyżując ramiona. Jej włosy rozwiał lekki wietrzyk.

Ryze parsknął: – Nie należy ze mną zadzierać...

Przerwała mu.

- Zadzierać? – krzyknęła, wskazując go palcem. Po wzorach na jej ramieniu przeniosła się energia, przeskakując następnie między nimi.

Najpierw poczuł tylko wstrząs. Następnie stracił dech w piersiach i zemdlał. Po chwili leżał na plecach w błocie, dysząc. Czuł mrowienie i cały się trząsł. Lilith stała nad nim na tle zachodzącego słońca. W jej tatuażach wciąż pulsowała energia.

- To nauczy cię szacunku, włóczęgo. – powiedziała już spokojnym tonem.

- Proszę, pani – wysapał Ryze: – Oszczędź mnie.

Klęknęła nad nim, nachylając się na kilka centymetrów przed nim. Jej włosy opadły mu na twarz. Wpiła paznokcie w jego koszulę. – Dlaczego, śliczny? Czemu miałabym cię oszczędzić?

Mimo bólu w piersi, wziął głęboki wdech. – Ponieważ szukałem cię całe życie. – wyjąkał. – I głupio byłoby teraz umierać.

Lilith wstała. Uśmiechnęła się.

- Ciekawe. – odparła.

Ryze stracił resztkę sił i zemdlał.

Obudził się, leżąc twarzą w dół na miękkim materacu z rozłożonymi szeroko rękami i nogami. Chciał się ruszyć, ale okazało się, że jest związany. Obok niego, na poduszce, leżały ostre ciernie i kałamarz z fioletowym płynem.

- Już nie śpimy? – wymruczała zalotnie Lilith, wchodząc do pokoju przez zasłonę z koralików. Weszła na łóżko, siadając mu na plecach.

- Powiedz mi, wędrowcze – spytała, sięgając po przybory: – Co cię we mnie tak fascynuje? Zanurzyła kolec w atramencie.

- Studiowałem magię odkąd byłem mały – wycharczał Ryze w poduszkę. Poczuł ukłucie u podstawy szyi i wzdrygnął się.

- Nie wierć się! – krzyknęła Lilith, uderzając ręką w jego ramię z głośnym pacnięciem. Ryze zacisnął zęby z bólu. Palące wrażenie rozszerzyło się, podczas gdy Lilith kontynuowała swe krwawe dzieło.

- Moi mistrzowie zawsze uczyli mnie cierpliwości, samokontroli, nie poddawania się namiętnościom – kontynuował, gdy zmieniła igły. Ryze czuł krew i atrament, mieszające się w ranach. – Mówili, że się nie nadaję. Nie chcieli mnie nauczać. – mówił dalej. -Ty znasz inny sposób.

- Szarlatani. – wypluła z siebie Lilith, wycierając krew z jego pleców swoją suknią. Nachyliła się nad nim, poczuł jej gorący oddech na szyi. Wyszeptała – Ale my wiemy lepiej, prawda? Magia to energia. Nasz entuzjazm, zapał, furia. To one są przekaźnikami mocy. – oblizała wargi: – Pokażę ci drogę.

Uwolniła go.

- Przewróć się. – rozkazała, ściskając lekko kolejną igłę – Jeszcze nie skończyłam.

Ryze z oporem posłuchał, choć jego ciało pulsowało bólem. Ponad nim, w okolicy krokwi wisiał skomplikowany, rozciągnięty zwój na pergaminie, większy od gobelinu. – Co to? – spytał, zbierając się w sobie.

Twarz Lilith stężała. Pokój wokół niego zapadł się w ciemność. – Ukradłeś mi go! – krzyknęła, uderzając go. Po twarzy ciekły jej łzy. – Jak mogłeś?! Zdrajco! – nim ją powstrzymał, uderzyła go kilkanaście razy.

- Nie miałem wyboru! – krzyknął. – Nie chciałaś mnie słuchać! Zniszczyłabyś nas wszystkich!

Lilith parsknęła.

- Dlaczego chcesz wstąpić do League, Ryze?

Ryze puścił ją i odsunął się. Poprawił zwój na plecach.

- Muszę go chronić.

Uśmiechnęła się. – Jakie to uczucie, obnażyć swój umysł?

Ryze znowu przybrał zdeterminowany wyraz twarzy.

- Zrobię, co do mnie zależy. – odparł.

Uniósł rękę, osłaniając twarz – drzwi do League of Legends otworzyły się, wpuszczając do pokoju smugę światła.

Przypisy

Advertisement