League of Legends Wiki
Advertisement
League of Legends Wiki

OK.RammusSquareRammus

Idol dla wielu, wyrzutek w oczach nielicznych, i wielka tajemnica dla wszystkich. Mowa o Rammusie, osobliwym stworzeniu, będącym prawdziwą zagadką. Na temat pochodzenia tej skrywającej swoje oblicze pod kolczastą skorupą istoty istnieje wiele sprzecznych teorii. Jedni nazywają go półbogiem, drudzy — świętą wyrocznią, a inni zrodzonym z magii potworem. Bez względu na to, jaka jest prawda, Rammus nie zdradza nikomu swych sekretów i nie przerywa swojej wędrówki przez pustynię Shurimy na niczyją prośbę.

Pancerznik[]

Niektórzy wierzą, że Rammus jest jednym z Wyniesionych, starożytnym bogiem pośród ludzi, który w trudnych czasach toczy się na pomoc Shurima.grupaShurimie, wcielając się w rolę opancerzonego strażnika. Ci bardziej przesądni zarzekają się, że zwiastuje przełom, pojawiając się, kiedy kraina znajduje się u progu zmiany władzy. Pozostali twierdzą, że jest ostatnim przedstawicielem wymierającego gatunku, który przemierzał te ziemie, zanim w czasach Wojen Run pustynia została rozdarta przez niekontrolowany wybuch magii.

Wokół Rammusa krąży tyle pogłosek o wielkiej mocy, magii i tajemnicy, że wielu ludzi Shurimy pragnie posiąść jego wiedzę. Wróżbiarze, kapłani i szaleńcy utrzymują, że wiedzą, gdzie Rammus wiedzie swój żywot, ale Pancerznik zawsze pozostawał nieuchwytny. Mimo to dowody na jego istnienie pojawiały się już w zamierzchłych czasach – rozsypujące się mozaiki z jego podobizną ozdabiają najstarsze z murów ruin w Shurimie. Jego wizerunek upiększa olbrzymie kamienne posągi powstałe w początkowym okresie Wyniesienia, w związku z czym niektórzy uważają Rammusa za nieśmiertelnego półboga. Sceptycy często podają jednak prostsze wyjaśnienie – że Rammus jest tylko jednym z wielu podobnych sobie stworzeń.

Wieść niesie, że Rammus ukazuje się wyłącznie godnym pielgrzymom będącym w wielkiej potrzebie, a ci, którzy doznają tego zaszczytu, przechodzą głęboką metamorfozę. Kiedy Pancerznik ocalił przed pożarem następcę tronu rozległego królestwa, ten odrzucił koronę, by zostać rolnikiem i wypasać kozy. Pewien leciwy murarz poczuł takie natchnienie po przeprowadzeniu znaczącej, choć krótkiej rozmowy z Rammusem, że zbudował olbrzymi plac targowy, który wkrótce stał się sercem Nashramae.

Wierząc, że z jego pomocą wkroczą na drogę ku oświeceniu, żarliwi wyznawcy Rammusa odprawiają wymyślne rytuały, które mają im zapewnić łaskę bóstwa. Członkowie wspólnoty oddającej cześć Rammusowi demonstrują swoją niezachwianą wiarę na dorocznej ceremonii, w czasie której całymi chmarami toczą się przez miasto, wykonując salta. Co roku tysiące mieszkańców Shurimy odwiedzają najbardziej zdradliwe i odległe zakątki pustyni, by odszukać Rammusa. Wiele podań wskazuje bowiem na to, że odpowie on na jedno pytanie godnego śmiałka, który go odnajdzie. Znając jego słabość do pustynnych przysmaków, pielgrzymi uzbrajają się w dary, którymi pragną zaskarbić sobie jego przychylność. Ładują więc na muły butle słodkiego koziego mleka, zaplombowane woskiem skrzynie z koloniami mrówek i słoje z plastrami miodu. Wielu z nich już nie wraca z dalekiej pustyni, a pozostali nie mogą nic opowiedzieć o swoim półbogu. Niektórzy twierdzą jednak, że kiedy się obudzili po którejś z nocy, odkryli, że całe ich jedzenie zniknęło w tajemniczych okolicznościach.

Bez względu na to, czy faktycznie jest wieszczem, Wyniesionym bóstwem, czy też potężną bestią, Rammus słynie z niezwykłej wytrzymałości. Któregoś razu wszedł do niezdobytej twierdzy Siram, bastionu stworzonego przez obłąkanego czarodzieja. Miejsce to kryło w sobie ponoć mnóstwo śmiertelnie niebezpiecznych magicznych potworów i przeszkód – straszliwych, zmutowanych bestii, korytarzy wypełnionych płomieniami i nieprzebytych tuneli strzeżonych przez demony cienia. Nie minęła nawet godzina, kiedy olbrzymia forteca runęła w kłębach kurzu, a Rammus odtoczył się w siną dal. Nikt nie wiedział, dlaczego Rammus przekroczył mroczną bramę ani jakie tajemnice odkrył pośród bazaltowych murów warowni. W tym samym roku, w którym doszło do wielkiej powodzi, przebył olbrzymie jezioro Imalli w ciągu zaledwie dwóch dni i wkopał się głęboko w ziemię, żeby zniszczyć ogromne mrowisko i jego królową, której córki siały spustoszenie na pobliskich polach uprawnych.

Czasem wcielał się w rolę szlachetnego bohatera. Kiedy Noxus.grupanoxiańscy najeźdźcy przypuścili atak na osadę w północnej części Shurimy, skłócone plemiona połączyły siły, by bronić swojego terytorium pod Świątynią Wyniesionych. Nie mogli się jednak równać z wrogami pod względem liczebności ani zdolności bojowych i byli bliscy przegranej, kiedy do akcji wkroczył Rammus. Obie strony były tak zszokowane widokiem tego nieuchwytnego stworzenia toczącego się pomiędzy nimi, że na moment walka całkiem ustała. Gdy Rammus mijał świątynię, budowla zatrzęsła się w posadach i ciężkie kamienne bryły spadły wprost na wrogą armię, miażdżąc niemal wszystkich wojowników. Nieliczni ocalali wykonali szybki odwrót ku wielkiej radości ludzi Shurimy. Choć część z nich twierdziło, że Rammus ocalił miasto z miłości dla Shurimy, inni powiadali, że bronił jedynie terytorium, na którym rósł jego ulubiony gatunek kaktusa. Co najmniej jeden z członków plemion mówił natomiast, że Rammus zwyczajnie toczył się przez sen i wcale nie miał zamiaru burzyć świątyni.

Bez względu na to, jak było naprawdę, ludzie Shurimy bardzo sobie cenią opowieści o Rammusie. Każde tamtejsze dziecko może wymienić kilkanaście teorii na temat jego pochodzenia, z których połowę zapewne wymyśliło w momencie mówienia. Wraz z rozkwitem przedwiecznej Shurimy, a także tuż przed jej upadkiem pojawiło się jeszcze więcej historii o Pancerzniku, w związku z czym wielu uwierzyło, że jego pojawienie się poprzedza mroczniejsze czasy.

Ale jak taka dobrotliwa istota korzystająca z najprostszych przyjemności życia mogłaby zwiastować nadejście wieku zniszczenia?

Zmierzając na północ[]

Ojan strugał kawałek drzewa żelaznego małym, ostrym nożem. W wieku ośmiu lat nie był jeszcze wprawnym rzemieślnikiem. Jego dzieło dopiero zaczynało przypominać coś okrągłego i kolczastego.

Jego siostra, Zyama, wychyliła się ze swojej pryczy i skrzywiła się.

– Co to ma być? Łajno rhokshy? – spytała. – Nikt ci tego nie kupi.

– To nie łajno, tylko potężny i straszliwy bóg, ma pancerz i w ogóle! I nie jest na sprzedaż. Ma przynosić szczęście.

– Jesteśmy handlarzami, braciszku – odrzekła Zyama. – Wszystko jest tu na sprzedaż.

Koła karawany szczękały głośno, z wysiłkiem przetaczając się po wydmie. Całą przestrzeń od podłogi do sufitu wypełniały słoje z przyprawami, zostawiając jedynie odrobinę miejsca na wąskie prycze.

– Coś nas goni od południowej strony! – dobiegł ich z zewnątrz głos matki. Ojan usłyszał uderzenie bata, którym ponagliła wielbłądy do zwiększenia tempa.

Zyama wychyliła się przez okno, spoglądając na horyzont przez najcenniejszy ze swoich przedmiotów – ozdobną lunetę.

– To kmirosy! Przygotuję strzały – powiedziała i wycofała się do wnętrza. – Pewnie przyszli po twoje łajno rhokshy.

Ojan wyjrzał przez okno. I rzeczywiście, setki żuków wielkości psów mrowiły się na wydmie za karawaną.

Zyama wróciła do okna z łukiem i kołczanem pełnym kolorowych strzał. Wystrzeliła, zabijając od razu jednego z żuków, ale pozostałe chrząszcze nawet nie zwolniły.

– Ile mamy strzał? – spytał Ojan.

– Około czterdziestu – odrzekła Zyama, zaglądając do kołczanu. Zmarszczyła brwi.

Z przodu dobiegł głos matki: – Musimy je zgubić. Trzymajcie się!

Ponownie trzasnęła batem i wóz ruszył ostro naprzód, ścinając Ojana z nóg.

Zyama wypuściła kolejną strzałę, przeszywając dwa żuki naraz. Stworzenia padły, ale na ich miejscu pojawiło się jeszcze więcej innych.

– Olej! W szafce po lewej stronie! – wykrzyknęła matka.

Ojan zanurkował w kierunku szafki i po chwili wynurzył się z kolbą oleju do lamp i kłębem szmat w rękach. Namoczył kawałek materiału w oleju, a następnie obwiązał nim grot strzały. Podpalił zwiniętą szmatkę i ostrożnie podał ją Zyamie, która wystrzeliła płonący pocisk prosto w żuki. Natychmiast zajęły się ogniem, piszcząc przeraźliwie. Ojan uśmiechnął się szeroko.

Razem bombardowali hordę owadów ogniowymi strzałami, miotając je tak szybko, jak pozwalała zręczność Ojana. W powietrzu unosił się zapach przypalonej chityny. Wóz przyspieszył, jeszcze bardziej zwiększając dzielącą ich odległość. Już prawie byli bezpieczni.

Nagle Ojan poczuł ucisk w żołądku. Kmirosy rozłożyły lśniące skrzydła i wzniosły się ogromną, czarną chmarą.

Ojan wzdrygnął się, słysząc, jak coś mocno uderza w dach. Po chwili wóz zatrząsł się od kolejnych uderzeń, a drewniane listwy dachu ugięły się pod ciężarem przerośniętych owadów.

– Złapcie się czegoś! – krzyknęła matka, zmuszając wielbłądy do ostrego skrętu w lewo. Żuki stoczyły się z dachu, ale dobiegające z góry chrobotanie wskazywało na to, że wylądowały na nim kolejne owady.

Olbrzymie szczypce przegryzły drewniane belki i do środka wozu wpadł wielki chrząszcz. Zyama wyjęła sztylet i dźgnęła stworzenie, ale jej ostrze nie przebiło jego twardego pancerza. Odepchnęła Ojana za siebie i zaczęła wymachiwać bronią na wszystkie strony, rozpaczliwie usiłując odstraszyć żuka.

Przez niewielki otwór w dachu wpadło jeszcze więcej kmirosów, groźnie szczękających szczypcami. Ojan zanurkował pod swoją pryczę, kopiąc owady, które próbowały schwycić go w kleszcze. Wyciągnął z kieszeni okrągłą drewnianą figurkę.

– Proszę, Rammusie, wysłuchaj mojej modlitwy – wyszeptał. – Pomóż nam!

Wóz zachybotał się niebezpiecznie, kiedy na dachu wylądowały kolejne żuki. Kołysał się na boki niczym łódź na wzburzonym morzu. Nagle cały świat przechylił się na bok, gdy wóz całkiem się przewrócił i prześlizgnął po piasku.

Ojan osłonił twarz przed spadającymi z góry przedmiotami i tumanami kurzu. Gruchnął o ścianę, aż mu w uszach zadzwoniło, a w tyle głowy odezwał się ostry ból. Po chwili całkowitego bezruchu poczuł, jak ktoś ciągnie go za rękę – to matka uwalniała go spod sterty zniszczonych towarów i połamanych desek. Zmrużył oczy, stając w oślepiającym słońcu pustyni.

Schronili się w szczątkach wozu, zanosząc się kaszlem od kurzu i spoglądając z niepokojem na otaczające ich kmirosy. Jeden z żuków rzucił się naprzód i matka Ojana dźgnęła go wprost między szczękające wrogo szczypce. Zanurzyła ostrze w kolejnym, który próbował ugryźć jej córkę, i na piasek polały się jego cuchnące, żółtawe wnętrzności. Trzeci chrząszcz zeskoczył z resztek dachu wozu, lądując tuż za ich plecami. Zyama krzyknęła, kiedy schwycił ją za kostkę.

Nagle owady zamarły. Rozpłaszczyły się na ziemi, poruszając zajadle czułkami. W całkowitej ciszy Ojan usłyszał dochodzący z oddali warkot. Z zachodu zbliżała się do nich piaskowa kula, wzbijając wokół siebie tumany kurzu. Wyjęli broń, gotowi stawić czoło kolejnemu zagrożeniu.

Z chmury piasku wyłonił się okrągły, opancerzony kształt i grzmotnął w najbliższe skupisko chrząszczy, przerabiając je na miazgę.

Następnie potoczył się dalej, rozgniatając kolejne owady. Choć próbowały go atakować swoimi ostrymi szczypcami, nie zdołały go powstrzymać i wkrótce po kmirosach pozostało tylko wspomnienie.

Kiedy kurz zaczął opadać, Ojan dostrzegł zarys kolczastego pancerza.

– Czy to...? – zaczęła Zyama.

Rammus – zawołał Ojan. Rzucił się w dół zbocza, by powitać swojego bohatera.

Jego skorupa była pokryta spiralnymi łuskami, a jego szpony były ostre niczym brzytwy. Powoli obgryzał włochatą nogę jednego z żuków, a sok spływał mu po podbródku.

Ojan i Zyama wpatrywali się w niego oniemiali.

Ich matka zbliżyła się do Pancerznika i wykonała głęboki ukłon.

– Ocaliłeś nas – powiedziała. – Jesteśmy ci bardzo wdzięczni.

Rammus chrupał nogę żuka, a oni się przypatrywali. Stali tak kilka minut.

W końcu Rammus potoczył się w kierunku zniszczonego wozu, by przetrząsnąć szczątki, i odszukał drewnianą figurkę wykonaną przez Ojana. Nie była idealna, ale podobieństwo było widoczne gołym okiem.

– To ty – wyjaśnił Ojan. – Proszę, weź ją.

Rammus ukląkł i z głośnym trzaskiem przegryzł statuetkę na dwie części. Odwrócił się i przeszedł kilka kroków, zanim wypluł ją na piasek. Zyama stłumiła wybuch śmiechu.

– Hmm – odezwał się Rammus.

Oderwał kolejną nogę któremuś z martwych żuków i odtoczył się w dal, ciągnąc ją po piasku.

Patrzyli za nim, dopóki nie zniknął za horyzontem.

Ojan pobiegł w stronę kawałków figurki upuszczonych przez Rammusa. Schował je do kieszeni i złożył ukłon.

– Na szczęście – powiedział.

Przypisy

Advertisement