League of Legends Wiki
League of Legends Wiki
Nie podano opisu zmian
Znacznik: VisualEditor
Nie podano opisu zmian
Linia 12: Linia 12:
 
| Zawód = Mnich
 
| Zawód = Mnich
 
| Grupy = *{{gi|Basenowa Impreza}}
 
| Grupy = *{{gi|Basenowa Impreza}}
*{{gi|Mistrzowie Świata}}
 
 
*{{gi|Festyn Księżyca}}
 
*{{gi|Festyn Księżyca}}
 
*{{gi|Mistrzowie Świata}}
  +
*{{gi|Legendy Boiska|Piłkarskie}}
  +
*{{gi|Wysłannicy Smoków}}
 
| Sojusznicy =
 
| Sojusznicy =
 
| Przyjaciele = {{ci|Karma}}, {{ci|Udyr}}
 
| Przyjaciele = {{ci|Karma}}, {{ci|Udyr}}
Linia 30: Linia 32:
 
| 11:Skórka = Lee Sin Zwiastun Nocy (Prestiżowa Edycja)
 
| 11:Skórka = Lee Sin Zwiastun Nocy (Prestiżowa Edycja)
 
| 12:Skórka = FPX Lee Sin
 
| 12:Skórka = FPX Lee Sin
  +
| 13:Skórka = Smok Burzy Lee Sin
 
}}
 
}}
 
{{cytat|Oświecenie to zdawanie sobie sprawy z wartości swojej ignorancji.}}
 
{{cytat|Oświecenie to zdawanie sobie sprawy z wartości swojej ignorancji.}}

Wersja z 22:20, 17 wrz 2020

Historia

Oświecenie to zdawanie sobie sprawy z wartości swojej ignorancji.

Krótka

Mistrz sztuk walki Ionia.grupaIonii, Lee Sin, jest kierującym się zasadami wojownikiem, który czerpie z esencji duszy smoka, by stawić czoła wszelkim wyzwaniom. Chociaż stracił wzrok wiele lat temu, ten mnich-wojownik poświęca swoje życie, by bronić swoją ojczyznę przed wszystkimi, którzy chcieliby zakłócić jej spokój. Wrogowie, którzy zlekceważą jego oddany medytacji sposób bycia, boleśnie przekonają się o sile jego płonących pięści i kopnięć z półobrotu.

Długa

Spośród wszystkich duchów, które czczą Ionia.grupaIonianie, o żadnym nie wymyślono tak wielu opowieści jak o SmokSquaresmoku. Niektórzy wierzą, że jest on wcieleniem zniszczenia, a inni uważają go za symbol odrodzenia. Niewielu ma pewność w tej sprawie, jeszcze mniejsze grono było kiedykolwiek w stanie przyzwać moc smoczego ducha, a spośród nich nikomu nie udało się zrobić tego doskonalej od Lee Sina.

Gdy był jeszcze dzieckiem, przybył do klasztoru Shojin, twierdząc, że smok wybrał go na powiernika swojej mocy. Starsi mnisi widzieli przebłyski smoczego ognia w talencie chłopca, ale wyczuli również jego butną dumę i katastrofę, którą mogłaby sprowadzić. Z ostrożnością przyjęli go jednak na ucznia, choć, gdy inni czynili postępy, członkowie starszyzny wciąż polecali mu zmywać naczynia i szorować podłogi.

Lee Sin coraz bardziej się niecierpliwił. Pragnął wypełnić swoje przeznaczenie, a nie marnować czas na błahe obowiązki.

Zakradłszy się do ukrytych archiwów, odnalazł starożytne manuskrypty opisujące, jak zwrócić się do wymiaru duchowego, i postanowił zaprezentować swoje umiejętności w treningowej walce. W swojej bezczelności wyzwolił smoczy gniew w dzikim kopnięciu, paraliżując doświadczonego nauczyciela. Trawiony wstydem i wygnany za swoją arogancję, młodzieniec postanowił odpokutować za swoje czyny.

Lata mijały. Lee Sin zapuścił się daleko do odległych miejsc i bezinteresownie pomagał wszystkim w potrzebie. Wreszcie dotarł do Freljord.grupaFreljordu, gdzie spotkał UdyrSquareUdyra, dzikiego człowieka, który zebrał w sobie pierwotne bestie swojej ojczyzny. Tak zwany Duchowy Wędrowca ledwo panował nad ścierającymi się wewnątrz niego siłami, toteż Lee Sin zaczął się zastanawiać, czy zapanowanie nad smokiem było w ogóle możliwe. Jako że obaj potrzebowali duchowego przewodnictwa, stworzyła się między nimi więź i mnich zaprosił Udyra w podróż powrotną do domu.

Wieść o tym, że imperium Noxus.grupaNoxusu najechało i okupowało Ionię całkowicie ich zdruzgotała. Mnisi ze wszystkich prowincji wycofali się, by bronić świętego klasztoru w Hiranie, wysoko w górach.

Lee Sin i Udyr zastali go obleganego. Noxiańscy żołnierze przedostali się do wielkiej sali Hirany. Gdy Udyr skoczył do akcji, Lee Sin zawahał się, widząc, jak jego dawni rówieśnicy i mistrzowie padali od mieczy wroga. Mądrość Hirany i Shojinu, ogromna część starożytnej kultury Ionii — wszystko to mogło przepaść.

Pozostawiony bez wyboru, przyzwał smoczego ducha.

Otoczyła go nawałnica płomieni, spopielając jego skórę i wypalając oczy. Przepełniony dziką mocą, okaleczył najeźdźców gradem łamiących kości ciosów i szybkich kopnięć. Nieposkromiony duch z każdym uderzeniem żarzył się coraz jaśniej i goręcej.

Mnisi zwyciężyli, lecz desperackie czyny Lee Sina zniszczyły klasztor, a jego wzrok był nieodwracalnie stracony. Nareszcie spowity mrokiem ślepoty zrozumiał, że żaden śmiertelnik nigdy nie zmusi potęgi smoczego ducha do posłuszeństwa. Obolały, na skraju śmierci, nasunął na swoje niewidzące oczy kawałek tkaniny i chciał podjąć próbę zejścia po górskich szlakach.

Powstrzymali go jednak mnisi, którzy przetrwali. Puściwszy wszelką żądzę mocy w niepamięć, ich uczeń wreszcie był gotowy zacząć od początku. Choć nie zapomnieli o jego poprzedniej arogancji, mnisi zaoferowali rozgrzeszenie. Gniew smoka był zabójczy i nieprzewidywalny, ale dusze najbardziej pokornych i godnych śmiertelników mogły sprostać jego płomiennej naturze i od czasu do czasu nim pokierować.

Ogromnie wdzięczny Lee Sin został z mnichami, by odbudować klasztor, a po zakończeniu prac i powrocie Duchowego Wędrowcy do Freljordu, całkowicie poświęcił się poszukiwaniu oświecenia.

Po zakończeniu wojny z Noxusem nieustannie medytował nad swoją rolą w Ionii. Wiedząc, że jego ojczyzna nie przeszła jeszcze próby ostatecznej, Lee Sin musi pokonać siebie i smoczego ducha wewnątrz, by stawić czoła wszystkim wrogom, jakich gotuje dla niego przyszłość.

Cały Ten Blask...

Sędziwe korzenie, kręte konary i pnącza o grubych liściach przylegające do skał pokrywały niemal w całości ścieżkę, która biegła przez gęstą dżunglę. Trzech mężczyzn, napędzanych żądzą złota i snami o nieopisanych skarbach, wycinało przed sobą drogę. Od sześciu dni dżungla stawiała im opór, ale teraz świątynia stanęła przez nimi w całej okazałości. Wyglądała jak ogromna, wyrzeźbiona w kamieniu góra z czerwonymi i niebieskimi kwiatami u podnóża. Liczne rzeźby stały w złotych alkowach, a sznury orchidei wiły się pod daszkami.

− Widzisz, Horta? − spytał Wren. − Nie mówiłem ci, że świątynia istnieje?

− O ile skarb w środku jest prawdziwy − odparł Horta, odrzucając stępiały toporek i wyciągając świeżo naostrzony miecz. − Ręczyliście za to głowami, pamiętacie?

− Spokojnie, Horta − Meadra starał się opanować drażniący kaszel. − Po tym wszystkim będziesz mógł kupić sobie własny pałac.

− Oby − burknął Horta. − A teraz wyciągajcie ostrza. Jeśli ktoś zechce wejść nam w drogę, zabijcie!

Rozbójnicy zbliżyli się do świątyni, w ich dłoniach w promieniach zachodzącego słońca połyskiwała broń. Horta zwrócił uwagę, że narożniki budowli nie są ostre i jasno zarysowane − ściany zlewały się raczej ze sobą, zamiast tworzyć kąty proste. Wchodząc do środka, minęli dwie dostojne Ionia.grupaioniańskie wierzby płaczące, których pnie o śnieżnobiałej korze wyrzeźbiono tak, aby przypominały bramę.

− Czemu nie ma żadnych strażników? − zapytał, przekraczając próg.

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, w miarę jak jego oczy przywykły do ponurego mroku wypełniającego komnatę wykutą w skale. Łukowe sklepienie pokryte było płaskorzeźbami, a każda ze ścian mieniła się kolorowymi fragmentami szkła, tworzącymi mozaiki malowniczych krajobrazów, świetlistych i pełnych życia. Tablice z kości słoniowej, pokryte starożytnymi przypowieściami Shojin, umieszczono pod filarami z brązu, a wysadzane klejnotami posążki czuwały w bocznych nawach. Pokryte złotem statuy bogów wojowników patrzyły w dół z porfirowych i nefrytowych cokołów.

Horta uśmiechnął się szeroko. − Bierzcie... Bierzcie to wszystko.

Wren i Merta schowali miecze i otworzyli przygotowane worki. Zaczęli pakować do nich wszystko, co wpadło im w ręce: statuy, posążki i klejnoty znikały w przepastnych wnętrzach przy wtórze okrzyków radości. Horta chodził po komnacie, planując już, jak się ich pozbędzie po powrocie do cywilizacji, gdy nagle zauważył, że jeden z posągów się porusza.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to zwykły malowany posążek mnicha wojownika, siedzący ze skrzyżowanymi nogami i rękoma opartymi na kolanach. Był odwrócony do Horty plecami, ale teraz wstał i wykonał zwrot w miejscu ze zręcznością grzechotnika. Szczupły i potężnie umięśniony, miał na sobie luźne spodnie, a czerwona bandana zakrywała mu oczy.

− A jednak, nie taka znowu opuszczona − rzucił Horta, chwytając za rękojeść miecza. To dobrze. Miałem nadzieję kogoś rozpłatać.

Mnich przechylił głowę w bok, jak gdyby nasłuchując czegoś, co tylko on mógł dosłyszeć, i powiedział: − Trzech mężczyzn. Jeden z chorym płucem, drugi ze słabym sercem, które nie wytrzyma nawet do końca roku.

Niewidomy mnich odwrócił się i spojrzał wprost na Hortę, chociaż niemożliwym było, że widzi go przez gruby materiał okrywający jego oczy.

− Masz problemy z kręgosłupem − rzekł. − Boli cię w zimie i przez to musisz leżeć na lewym boku.

− A ty kto, prorok, czy co? − zapytał Horta, nerwowo liżąc wargi.

Mnich zignorował pytanie. − Jestem Lee Sin.

− I co w związku z tym? − spytał Horta.

− Dam wam jedną szansę, abyście odłożyli to, co wzięliście − powiedział Lee Sin. − Potem opuścicie to miejsce i nigdy nie wrócicie.

− Nie jesteś w sytuacji, w której mógłbyś stawiać żądania, przyjacielu − Horta opuścił miecz tak, że jego czubek otarł się o podłogę. − Nas jest trzech, a ty nawet nie masz broni. Wren i Merta zaśmiali się nerwowo, zaniepokojeni pewnością siebie mnicha nawet w obliczu ich przewagi liczebnej. Horta wolną dłonią dał towarzyszom znak, a ci otoczyli mnicha, dobywając ze skórzanych pochew zakrzywionych mieczów.

– To święte miejsce − powiedział Lee Sin, wzdychając smutno. – Nie możecie go bezcześcić.

Horta dał kolejny znak. – Pozbądźmy się tego ślepego głupca.

Wren wystąpił do przodu. Zanim jednak wykonał pierwszy krok, Lee Sin już był w ruchu. W mgnieniu oka zmienił się z uosobienia spokoju w poruszającą się z prędkością błyskawicy rozmytą plamę. Jego ramię wystrzeliło, a grzbiet dłoni trafił Wrena w szyję. Rozległ się zgrzyt kości i rzezimieszek upadł z głową wykrzywioną pod nienaturalnym kątem. Ułamek sekundy później Lee Sin uchylił się przed mieczem Merty. Cios był potężny i przeleciał tuż ponad jego głową. Mnich padł płasko na ziemię, przekręcając się w trakcie upadania i podcinając nogi Merty goleniem. Bandyta upadł, wypuszczając z ręki broń, która potoczyła się po podłodze. Lee Sin zerwał się na równe nogi i trafił Mertę piętą prosto w mostek.

Ten wydał z siebie zduszony okrzyk, gdy jego żebra pękły, a ich końcówki wbiły się w jego słabe serce. Skradzione klejnoty wysypały się z upuszczonego przez niego worka, a oczy wyszły mu na wierzch, gdy w agonii walczył o oddech niczym ryba wyrzucona na brzeg.

− Szybkiś jak na mnicha − rzucił Horta, wykonując w powietrzu serię błyskawicznych cięć. − Ale ja też znam parę sztuczek z mieczem.

− Myślisz, że jesteś szybki? − spytał Lee Sin.

− Uczyłem się u najlepszych, więc nie dam się zabić tak szybko, jak ci dwaj idioci − rzekł Horta, wskazując na ciała towarzyszy.

Lee Sin nie odpowiedział i obaj zaczęli krążyć wokół siebie. Horta zdawał sobie sprawę, że ślepy mnich jest świadomy każdego jego ruchu. Kroki mnicha były płynne i dokładne, a Horta miał wrażenie, że z każdą upływającą sekundą odsłania przeciwnikowi swoje umiejętności.

Rzucił się na mnicha z okrzykiem, atakując piekielną serią wysokich cięć i pchnięć. Lee Sin poruszał się niczym wiatr, unikając i odpierając pełnych desperacji ataków Horty. Nieustannie machał mieczem, każdym atakiem zmuszając Lee Sin do cofnięcia się. Jednak na czole mnicha nie pojawiła się nawet kropla potu. Jego spokojny wyraz twarzy, zakryte oczy i lekceważąca postawa rozwścieczyły Hortę.

Zebrał się na jeden, ostateczny atak, wkładając w niego całe umiejętności, wściekłość i siłę. Jego miecz przeciął powietrze tuż przy skórze mnicha, ale nawet jej nie musnął.

Lee Sin jeden ostatni raz wykonał obrót i ugiął kolana, a jego ciało pozostawało w gotowości do dalszej walki.

– Jesteś szybki i sporo umiesz − rzekł, a ścięgna pulsowały mu pod skórą. − Ale gniew zdradza każdą twoją myśl. Pochłonął cię od środka i doprowadził do twojej śmierci.

Horta poczuł, że powietrze w komnacie stawało się cieplejsze, w miarę jak wokół Lee Sina poczęły zbierać się strumienie energii. Ognisty wir ogarnął mnicha, a Horta upuścił miecz i począł się cofać, przerażony. Lee Sin cały drżał, jak gdyby starając się opanować energię zbyt potężną nawet jak dla niego. Komnata rozbrzmiała odgłosami przybierającego na sile wichru.

− Proszę − wyjęczał Horta. − Poddaję się. Oddam wszystko!

Lee Sin skoczył naprzód, gnany oszałamiającym huraganem energii. Jego stopa uderzyła w klatkę piersiową Horty, ciskając nim do tyłu. Horta uderzył w kamienną ścianę z taką siłą, że powstało na niej pęknięcie. Upadł bezwładnie na podłogę, a jego kręgosłup był totalnie roztrzaskany niczym rozbite naczynie.

– Miałeś szansę, żeby tego uniknąć, ale jej nie wykorzystałeś − powiedział Lee Sin. − A teraz ponosisz konsekwencje.

Wzrok Horty słabł z każdą chwilą, gdy śmierć powoli chwytała go w objęcia. Zdołał jednak dostrzec jeszcze, jak Lee Sin wraca dokładnie na to samo miejsce. Mnich usadowił się do niego plecami i jego sylwetka zaczęła się rozluźniać, a wir śmiercionośnej energii zaczął powoli zanikać.

Lee Sin pochylił głowę i wznowił swą medytację.

Przypisy