
„Gdy czas stawia opór.”
Dwa pociski energetyczne eksplodują nad moją głową i zasypują mnie deszczem iskier. Biegnę w głąb ulicy. Za moimi plecami kroki
odbijają się echem od ścian wąskiej ulicy. Są szybkie. Nieustające. Niechętnie to przyznaję, ale jest zdecydowanie szybszy ode mnie...Dobrze, że mam parę asów w rękawie.
Na rozwidleniu dróg udaję, że biegnę w prawą alejkę i stawiam w niej dwa kroki, ale potem robię przejście do tyłu, teleportuję się na krótką odległość z powrotem do rozwidlenia i rzucam się pędem w przeciwnym kierunku. Klasyczna zmyłka. Opanowałem ten manewr do perfekcji po wielu, wielu pogoniach, ależjestemwspaniały. Cybernetyczny strój, który zagina czasoprzestrzeń na niewielkim dystansie, to bardzo fajna rzecz.
Szkoda, że ten typ się tego spodziewał. Jakimś cudem.
W mgnieniu oka znajduje się przede mną i wypala z obydwu spluw. Chrono-udoskonalone poruszanie. Nie ma innej opcji. Wyrzucam ręce w górę — zawsze ochraniam twarz — i pierwszy strzał ociera się o działo na mojej ręce, ale drugi trafia mnie prosto w pierś, aż zaczynam się zataczać. Potykam się i zaliczam twarde lądowanie. Słyszę, jak rozbrzmiewa alarm. Strzelam na ślepo, ale mój przeciwnik z łatwością odskakuje na bok. Wymierza we mnie spluwami. Jest tak blisko, że prawie łaskocze mnie po nosie. Podnoszę ręce i zdmuchuję zadziorny blond kędzior sprzed oczu (o ironio, podróże w czasie zostawiają niewiele okazji na wizyty u fryzjera). Próbuję kupić jak najwięcej czasu, żeby mój strój mógł aktywować systemy broni.
Stróż prawa mierzy mnie wzrokiem zza swojego wizjera. — Drugi raz już mi się nie wymkniesz — mówi. Wzdycham. Czyli kiedyś napotkał mnie z przyszłości, co tłumaczy, skąd znał mój firmowy manewr.
Notka na przyszłość: wymyślić więcej firmowych manewrów.
— Twój czas się skończył,
. W swoim życiu stworzyłeś już wystarczająco dużo anomalii.Wypuszczam powietrze nosem. — Serio? Jesteś podróżującym w czasie stróżem prawa na usługach Wspominaczy i tylko na taki żart słowny cię stać?
Choć wydawało mi się to niemożliwe, jego zmarszczone czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej.
— Doskonale wiesz, że będziesz łapał temporalnych uciekinierów i złodziei czasu, więc masz całą karierę, żeby się przygotować, a jednak zaczynasz od… „twój czas się skończył”?
Teraz poza czołem marszczy również brwi i zbliża się na tyle blisko, że mogę poczuć ciepło bijące od luf jego pistoletów. — Gadką się nie wykręcisz, ty zasmarkany...
— Magiczne Przejście naładowane — głos Pearl dźwięczy w moich uszach. Wreszcie! Nie muszę czekać, aż Pan Niesamowity Kawalarz dokończy myśl, zanim teleportuję się za niego.
Albo przynajmniej powinienem teleportować się za niego.
Cały świat robi się biały, jak zwykle, ale rdzeń mojego stroju skwierczy i sypie iskrami na wysokości piersi, gdzie trafił mnie fartowny strzał stróża prawa. Gwałtownie ląduję w miejscu, w którym stałem wcześniej.
O, o.
Chrzęst! Słyszę, jak mój nos się łamie, a dopiero potem to czuję. Widzę gwiazdy przed oczami. Byle nie w twarz! Niefajnie! Słyszę szum wydawany przez broń stróża prawa. Mega niefajnie.
Czas na jeden z nowych firmowych manewrów.
Przeciążam moje działo i wystrzeliwuję ogromną falę energii. Stróż prawa robi unik (bez kitu, jak szybki jest ten typ?!), ale fala przedziera się przez ulicę, ściany, neony, i mam nadzieję, że nie trafia żadnego niewinnego przechodnia, choć odłamki lecą we wszystkich kierunkach.
Nie znalazłem się w tak kiepskiej sytuacji, od kiedy byłem głupim dzieciakiem. Ale od tamtej pory nauczyłem się, kiedy strzelaniem wywalczyć sobie drogę ucieczki, a kiedy po prostu brać nogi za pas.
— Zabierz mnie stąd, Pearl — mówię, oddalając się najszybciej, jak umiem. — Damy radę skoczyć? — coś mokrego kapie mi na wargi, więc przejeżdżam ręką po twarzy. Zdecydowanie krwawię. Ze zdecydowanie złamanego nosa. Cudownie.
— Chrono-skok niestabilny — odpowiada Pearl wiecznie spokojnym głosem. — Cybernetyczny rdzeń uszkodzony.
— Nie powiedziałaś „nie”, więc biorę to za „tak”! — Walę ręką w działo na drugiej ręce i je przekręcam. Czuję znajome wibracje mechanizmów napędu chrono-skokowego. Odruchowo moje palce zaczynają wpisywać miejsce docelowe, ale się powstrzymuję. Nie. Nie mogę ciągle uciekać do niego z podkulonym ogonem, żeby rozwiązał wszystkie moje problemy. No i nie mógłbym teraz znieść widoku tej jego uśmiechniętej twarzy…
Podnosi się wściekły krzyk. Patrzę za siebie. Stróż prawa wygrzebuje się ze zgliszczy i od razu zaczyna strzelać. Nieprzerwana nawałnica pocisków energetycznych szybuje w moją stronę.
Stary, serio, musiałem go wkurzyć, gdy go spotkałem. Gdy go spotkam. Gdy go spotkam, kiedy on spotka mnie.
Podróże w czasie to trudna sprawa.
Ale wymierzona we mnie energia leci całkiem prosto. Oddaję decyzję co do celu mojej podróży w ręce losu (a raczej Pearl) i wystrzeliwuję portal przed siebie. Ale zamiast wyraźnego miejsca docelowego na powierzchni portalu widzę łamiący się obraz biało-niebieskiego szumu.
Nie ma czasu na wahanie się. Skaczę na główkę w nieznane. Wolę być gdziekolwiek indziej, niż pozwolić, by ten świat był Bezreala.
Czuję, jak rdzeń na mojej piersi zaczyna drżeć i kołysać się, gdy przechodzę przez granicę portalu. Wyskakuje z niego mała błyskawica, a ja spadam w nieznaną linię czasu.
Ta. Będą z tego problemy.
Nie zauważył mnie. Jeszcze.
Ciche akcje to nie moja bajka. Jestem raczej z tych, co najpierw strzelają, a pytań nie zadają nigdy. Ale zważywszy na aktualny stan mojego Cybernetycznego rdzenia... cóż, nietypowe sytuacje wymagają nietypowych strategii.
... po prostu tam stoi. Ma tarczę u boku. I włócznię wbitą w ziemię tuż obok. Wygląda na niezłomnego. Zamyślonego. Nuuuudziarz.
Po tym, jak wpadłem do niezwykle nieprzyjemnego wymiaru (komary i inne takie nigdy nie powinny być tak ogromne), Pearl udało się wycisnąć dostatecznie dużo mocy z mojego uszkodzonego rdzenia, by namierzyć chrono-sygnaturę pobliskiego (względnie pobliskiego) sygnału Cybernetycznego. Dobrze dla mnie, źle dla stróża prawa, którego zaraz napadnę, żeby zabrać mu jego Cybernetyczny rdzeń.
Po co naprawiać coś, skoro można ukraść, yyy, pożyczyć to samo?
Ślepym trafem znałem akurat tego stróża prawa. To Pantheon. Tępak jakich mało. W dodatku zrzęda, ma lekkiego bzika i pewnie tragiczną historię, bla, bla, bla.
Aktualnie stoi w zgliszczach budynku, którego nie poznaję. W sumie to nie poznaję całego tego wymiaru. Wygląda jak śmietnisko. Rozpadające się budynki. Zieleń wycięta w pień. Wszędzie ślady mechanicznego i chemicznego konfliktu. Niezła lipa.
Robię przejście do przodu, teleportując się tuż za niego i lekko przyciskam mu do potylicy moje działo. — Nie ruszaj się — warczę najgroźniejszym głosem, jaki mam w swoim repertuarze.
Pantheon nieruchomieje. Stojąc za nim, ledwo widzę, jak jego wizjer brzęczy i cyka. Pewnie próbuje odgadnąć, kim jestem.
— Ezreal — grzmi Pantheon.
— Jak leci, Panth? — pytam, szczerząc się, ale przypominam sobie, że miałem warczeć, być groźny i takie tam.
— Tyle czasu poświęciłem na szukanie ciebie, a ty po prostu przychodzisz do mnie — w jego spokojnych słowach słyszę napięcie i zauważam lekkie drgnięcie skóry na jego głowie, gdy zaciska zęby ze złości. Teraz bez żartów. Pantheon z pewnością wie, że jak kichnę, to rozwalę tę jego męską szczękę i ogólnie całą jego przystojną buźkę.
— Słuchaj, Panth, wiem, że przy naszym ostatnim spotkaniu coś między nami zaszło — zaczynam, nachylając się do przodu. — Ale naprawdę nie mam dzisiaj czasu ani dla ciebie, ani dla tego pustkowia…
— Jesteś odpowiedzialny za to pustkowie — mówi to tak, że zamieram w bezruchu. Beznamiętnie, bezsprzecznie, rzeczowo.
— Nie wydaje mi się — wiem, że gra na zwłokę. Wiem, że nie powinienem dać się sprowokować. Przerabiałem dokładnie taką samą sytuację z poprzednim stróżem prawa, z którym rozmawiałem.
Nie mogę się powstrzymać.
— Zazwyczaj pamiętam, kiedy moje eskapady kończą się spustoszeniem wymiaru.
— Lekkomyślni renegaci tacy jak ty są odpowiedzialni za to wszystko — wzrok Pantheona przejechał po zniszczonym krajobrazie znajdującym się przed nami, a ja nie mogę oprzeć się pokusie i też na niego patrzę. — Bezmyślne skoki tworzą paradoksy. Paradoksy powodują anomalie w czasoprzestrzeni. A potem… przychodzą
.Dreszcze przebiegają mi po plecach. Pretorianie... tutaj...
Pantheon próbuje wstać, ale ostrzegawczo unoszę działo, które po wejściu na wyższe obroty zaczyna buczeć głośniej. On nawet nie mruga. — To kiedyś był mój dom. Potem odebrali mi wszystko.
Jasne, że ryzykuję. Czasem nawet bardzo. Nie bywam bezmyślny. Ale nie mogę powiedzieć, że nie zdarzyło mi się wywołać jednego czy dwóch paradoksów…
— Pantheon — zaczynam, obniżając działo o ułamek centymetra.
Ogromny błąd.
Pantheon skacze na mnie, a z jego tarczy wyrasta bariera energetyczna, gdy oddaję strzał. O ułamek sekundy za późno. Zostaję uderzony tarczą. Czuję, jak mój nos łamie się po raz drugi i widzę gwiazdki przed oczami. Pantheon wyciąga lewą rękę do przodu i wzywa włócznię do siebie. Ledwo odzyskuję zmysły w porę, by wykonać przejście i uniknąć jego przeszywającego ciosu.
— Odpowiesz za swoje zbrodnie przed Wspominaczami! — ryczy Pantheon.
Cóż. Sprawy szybko przybrały nieoczekiwany obrót. Nie chcę walczyć w tym stanie. Pantheon ciska włócznią, a ja wysilam strój do granic możliwości i robię przejście w górę wzgórza, tak daleko, jak tylko mogę.
Przygotowuję moje działo do chrono-skoku. Cały strój zaczyna dygotać, gdy Pearl próbuje dostarczyć moc przez uszkodzony rdzeń. — Stabilność skoku jest poważnie zaburzona, protokoły bezpieczeństwa zalecają…
Włócznia Pantheona leci prosto na mnie. Ledwo jej unikam. Z hukiem trafia w szczątki ogromnego, kamiennego posągu przede mną, który rozpada się na malutkie kawałki.
— Pearl! Przełącz zabezpieczenia na sterowanie ręczne! Już! — Nie czekam na potwierdzenie, tylko od razu wymierzam i strzelam. Ogarnia mnie ulga, gdy przechodzę przez portal, ale przerywa ją nagły ból. Nieokiełznany eter między wymiarami wyciąga po mnie ręce. Spadam ku nieznanemu losowi...
Budzę się, walcząc o oddech.
Wszystko mnie boli. Jakbym został wrzucony do pralki na odwirowanie.
Ktoś przytula moją głowę. Przede mną pojawia się twarz
. Ma poważny i surowy wyraz, ale na chwilę łagodzi go troska.— Dzięki Bogu — mówi. — Myśleliśmy, że już do nas nie whócisz po tym ostatnim skoku.
— Gdzie… — mówię, próbując wstać, ale impuls prądu z mojego rdzenia na piersi powoduje skurcz mięśni całej lewej strony ciała, aż zaciskam z bólu zęby.
— Nie jest dobrze — mówi kobieta. — Nie mamy dużo czasu. On był tuż za nami. Whaz z chmahą
... — kręci głową. — i poszli dalej, a wspina się w poszukiwaniu dobhego punktu obsehwacyjnego...Mimo bólu z trudem wstaję na nogi. Znam dwa z trzech imion, które przed chwilą wspomniała, ale żadnego z nich nie chcesz usłyszeć z ust nieznajomej. Szczególnie tuż po odzyskaniu przytomności po kotłowaniu się przez nieznany czas i przestrzeń.
Tajemnicza kobieta również wstaje, wyciąga do mnie ręce i próbuje mnie uspokoić.
— Kiedy jestem? — pytam, zaciskając ręce na piersi. — Kim ty jesteś?
W miarę jak się jej przyglądam, moja konsternacja rośnie. Ta kobieta jest strażniczką prawa, bez dwóch zdań. Ma chrono-ostrze. W jej strój jest wszczepiony
rdzeń. Po jego kształcie wnioskuję, że to jakiś model z przyszłości. No i ten pojedynczy naramiennik na jej mundurze. Jakie to głupie. Pasuje do Wspominaczy.Na twarzy kobiety chwilowo pojawia się zdziwienie, a potem jej oczy rozszerzają się, jakby uświadomiła sobie coś ważnego. — Nie jesteś naszym
— mówi.— Niech pani posłucha, nie jestem niczyim Ezrealem. Jestem Ezrealem Ezreala — rozglądam się wokół. Znajduję się w dziwnym korytarzu z gładkiego, białego, żywego metalu z chromowanymi akcentami. Świecące niebieskim światłem lampy zwisają z sufitu w równych odstępach. Mogłoby się wydawać, że stoimy wewnątrz Cybernetycznego stroju.
Dreszcze strachu przebiegają mi po plecach. To niemożliwe. — To… czy to?
— Cytadela Wspominaczy. Ale ciebie nie powinno tutaj być. Nie wiem, z kiedy jesteś, ale musisz odejść, zanim się pojawisz. Mam na myśli, zanim pojawi się ten dhugi ty — oczy kobiety się zwężają. — Lepiej, żebyś i tak się tu pojawił. Jak będziesz thupem, to cię zabiję.
Potrząsam głową. — Nie mam pojęcia, gdzie, ani kiedy jestem. — Wymierzam działem w jej pierś. — Ale zabieram twój Cybernetyczny rdzeń — mówię tak groźnie, jak tylko potrafię.
Nagle moje działo zacina się i zaczyna iskrzyć. — Systemy broni mają 10% mocy — odzywa się Pearl w moim uchu, nadzwyczaj głośno.
Sądząc po wyrazie twarzy tej kobiety, mógłbym przysiąc, że ona też to słyszała.
— Ach. Z pewnością jesteś z przeszłości — kobieta zaciska nos u nasady, jakby bolała ją głowa. — Zapomniałam, jaki byłeś nieznośny.
Uroczo marszczę brew. — Nie jestem nieznośny. Jestem urzekający.
Kobieta zamiera w bezruchu. Jej oczy zwężają się, po czym zaczyna iść prosto na mnie. Robię krok do tyłu, ale ona zdążyła już skrócić dystans i wbija palec w moją pierś.
— Czyli dlatego opowiedziałeś mi tę histohię zeszłej nocy — patrzy na mnie, mrużąc oczy. — O tym, jak dwukhotnie uhatowałam ci życie. I o tym, jak phawdopodobnie uhatuję ci je kolejny haz, zanim to wszystko się skończy.
— Słuchaj, serio nie mam pojęcia, o czym ty gadasz…
Kobieta nie czeka na moją odpowiedź, tylko łapie mnie za napierśnik i wkłada mi rękę za kołnierz. Piszczę, ale ona włączyła tam jakiś mechanizm. Rdzeń na mojej piersi przekręca się i otwiera, odsłaniając zawartą w nim aparaturę.
No dobra. To zdecydowanie nie jej pierwszy raz.
Nie zdążyłem zaprotestować, a z rękawicy zabierającej się do roboty kobiety wyskoczyły węzły diagnostyczne i mikronarzędzia.
— Z-zamierzasz naprawić mój rdzeń? — pytam, niedowierzając.
— Byłeś takim khetynem. Boże. Co za uszkodzenia. Wdałeś się w bójkę z Lucianem? Wdałeś się w bójkę z Lucianem. To cud, że cię nie zabił. Zawsze był o wiele lepszym strzelcem od ciebie — kobieta nawet nie mówi do mnie, tylko mamrocze do siebie w trakcie naprawiania. Próbuję stać spokojnie. Nawet ja wiem, że nie należy wykonywać gwałtownych ruchów, gdy zakrzywiający czas rdzeń energetyczny jest odsłonięty.
Z końca korytarza dobiega nas hałas, a po nim słychać dźwięk strzelania z blasterów. Marszczę brew i obracam głowę, by rzucić okiem na sytuację, ale tajemnicza kobieta mocno ciągnie mnie za strój.
— Stój. Nie ruszaj się — ostrzega mnie.
Lecą niebieskie iskry i unoszą się małe stróżki dymu. Po chwili kobieta mnie puszcza, a rdzeń przekręca się i blokuje we właściwym miejscu. Patrzę w dół. Świeci się ciemniejszym światłem niż zazwyczaj, ale już nie kopie prądem co parę sekund.
— Działa… — zachwycam się.
— Tylko przez jeszcze jeden skok. Potem całkowicie się zepsuje. Może — mówi kobieta. — A tehaz uciekaj!
Odwraca się, żeby odejść, ale zatrzymuje się w pół kroku. Wkłada rękę do kieszeni i rzuca coś do mnie. Łapię to.
— Kiedy mnie spotkasz, nie okażę ci litości — mówi kobieta. — Nie zapomnij mi tego pokazać. W innym przypadku zabiję cię.
Patrzę w dół i widzę monetę, na której widnieją insygnia będące cienkim ostrzem wyrytym na tle stylizowanej róży. W mojej głowie pojawia się tyle pytań. Ale z korytarza niosą się głosy oraz wystrzały z blasterów.
— To już dhugi haz — mamrocze kobieta, głównie do siebie. — Nie ma czasu zastanawiać się nad trzecim. Dwa będą musiały wystahczyć.
— Niezbyt to pocieszające! — krzyczę do niej, ale ona biegnie. Ignoruje mnie i znika za rogiem.
Dotykam rdzenia na mojej piersi. Kurczę, ostatni skok. Nic nie poradzę. Znam tylko jedną osobę, która mogłaby mi pomóc. Wygląda na to, że ostatecznie będę musiał zobaczyć tę jego uśmiechniętą twarz.
Naprawdę nie miałem zamiaru prosić go o przysługę. Znowu. Po raz pierwszy. Nieważne.
Wzdycham. — Pearl — zaczynam. — Do dzieła. Wymierzam działo i oddaję strzał. Raz jeszcze otwiera się portal. — Czas złożyć wizytę .
Spotkałeś kiedyś kogoś, kto przypomina ciebie na tyle, że przez to odrobinę go nie znosisz, bo mooooże wyraźnie widzisz w nim wszystkie te małe rzeczy, za które trochę nienawidzisz samego siebie?
Wcale nie mam tak z
.Chodzi o irokeza.
— Powiedziałeś „żegnaj na zawsze” — mówi, nie oglądając się przez ramię na mnie.
— Wiem — odpowiadam.
— „Było fajnie, ale teraz już nigdy się nie zobaczymy, co raczej wyjdzie nam na dobre, zważywszy na wszystko”. — Dalej się nie odwraca.
Zaciskam szczękę. — Tak. Pamiętam.
— Minęły cztery sekundy — Ekko odkłada dziwną kostkę, którą się bawił, i wreszcie odwraca się ze skrzyżowanymi rękami. Ile musieliśmy się natrudzić, by ją zdobyć.
— Nie dla mnie. Dla mnie minęło parę wieków — słyszę, że brzmię jak totalna maruda i tego nienawidzę. — Po prostu… musiałem odnaleźć cię w miejscu i czasie, w których na pewno bym cię zastał.
— To by było na tyle, jeśli chodzi o twoje wyjście w kozackim stylu — mówi Ekko, a ja najbardziej w świecie chcę zetrzeć uśmiech z jego twarzy. — W jakie kłopoty wpakowałeś się tym razem?
— No wiesz, nic poważnego — mówię, schodząc po schodach i dotykając różnych paneli czy gadżetów w kryjówce Ekko. — Yyy… no może miałem trochę problemów ze stróżem prawa…
— Czyli nic nowego.
— I może zostałem trochę, no ten… sponiewierany.
— Nie dotykaj tego — zatrzymuję rękę nad doniczkową rośliną zawieszoną we własnym polu czasowym. Patrzę, jak ta roślina kurczy się z kwiatu do pączka i potem do pędu, a następnie dojrzewa raz jeszcze w tej samej linii czasu, jakimś cudem usuwając wszystkie alternatywy bez tworzenia nowych anomalii. Chronostrzaskanie, tak to nazwał Ekko. Potrząsam głową w niedowierzaniu. Nigdy nie myślałem, że
technologia jest w stanie zrobić coś takiego, i stróżowie prawa pewnie też nie. Czysty geniusz.Nienawidzę tego.
— Mój rdzeń Cybernetyczny się zjarał, więc potrzebuję nowego — mówienie „prawdy” zadziałało ze strażniczką prawa, dlatego postanowiłem wypróbować tę metodę na Ekko. — Nie masz może jakiegoś pod ręką?
Ekko wybucha śmiechem. Marszczę brwi. Wiem, że nie śmieje się ze mnie, bo wiele przeszedłem z tym żartownisiem, ale i tak mnie to boli.
— Jasne, rozumiem. W takim razie czy możesz naprawić mój rdzeń?
Ekko podchodzi do mnie i pochyla się nad moim napierśnikiem. — Stary, mam naprawiać tego rzęcha? Żartujesz sobie? Przyjąłeś strzał z blastera prosto na klatę czy jak?
— Może…
Patrzy na mnie z otwartymi ustami. — Zawsze ochraniaj rdzeń!
— Zawsze ochraniaj twarz! — odszczekuję mu.
— Nie wygląda, jakby udało ci się jedno albo drugie — ripostuje, oceniając mnie niemiłosiernie. Tyka palcem mój (bardzo złamany) nos, aż piszczę z bólu.
Krzywię się. — W takim razie czy możesz zbudować mi nowy rdzeń? — zaczynam czuć desperację… a Ekko już kręci głową. — Czemu nie? Przecież zbudowałeś swój strój od zera!
Ekko wzrusza ramionami i mówi — Tak, tylko że w tym równaniu „zero” oznacza podebranie kryształowego rdzenia stróżowi prawa. Ty też tak zrobiłeś.
Bez kitu. Nawet Ekko ma swoje granice.
Skończyły mi się opcje.
Opadam na krzesło, wyprany z emocji. — Zużyłem ostatni skok, żeby się tu dostać — chowam twarz w dłoniach. — Jeśli nie możesz naprawić rdzenia… to… koniec. Teraz... będę żył tutaj.
— No chyba nie — Ekko zdejmuje swoją maskę ze stołu, na którym leży kostka. — To najgorsza rzecz, jaka kiedykolwiek wyszła z twoich ust. Nie zostaniesz tutaj, w mojej linii czasu. Pomogę ci.
Nie jestem w stanie nawet na niego spojrzeć. — Co innego mi zostało? — pytam.
— Zawsze możesz ukraść rdzeń.
Z frustracji kląskam językiem. — Już próbowałem. To trudniejsze, niż ci się wydaje.
Słyszę, jak Ekko brzęczy. Potem do moich uszu dociera kliknięcie klamer plecaka służącego do Chronostrzaskania. Ekko przypiął go sobie do pleców. — Musimy tylko znaleźć totalnego lamusa. Jakiegoś głupka, który niczego się nie spodziewa — tłumaczy.
Podchodzi do mnie i potrząsa mnie za ramię. Podnoszę głowę. Ekko jest w pełni wyposażony i gotowy do drogi. Gotowy, żeby mi pomóc. A wiedząc, z jakiej przygody dopiero co wrócił… nadal musi być wyczerpany. Ale na jego twarzy pojawia się znienawidzony przeze mnie uśmiech, gdy mówi — Chodźmy, głupku.
Zaczynam się uśmiechać, ale przestaję w pół myśli.
Ożeż ty. Ożeż ty kurde. Rozumiem! To ja jestem głupkiem!
— Tak bardzo cię nienawidzę — informuję Ekko, szarżując na niego niczym byk, by go przytulić.
— Ło-ho! Ej! Puszczaj! — krzyczy Ekko.
Próbuje wydostać się z mojego uścisku, ale ja trzymam go nadal. — Jak długo tu jestem?
— Od jakiejś minuty. Czyli o wiele za długo — odpowiada.
Ręką odpycha moją twarz, ale łapię go za nadgarstek. — Cofnij mnie w czasie do chwili, zanim się tu pojawiłem.
Ekko mruga. — Czemu…
Szczerzę zęby. — Odzyskaj mój ostatni chrono-skok. Wtedy na serio przestanę cię zadręczać. Do widzenia. Już nigdy się nie zobaczymy itepe, itede — wolną ręka sięgam ku jego głowie, by pogłaskać go po irokezie, ale tym razem on łapie mnie za nadgarstek.
— Nie. Dotykaj. Moich. Włosów — mówi tonem zimnym jak lód.
Cofam rękę. — Ekko Proszę. Ostatnia przysługa. Jeszcze jedno cofnięcie w czasie. Tak jak ostatnio.
Ekko nonszalancko wypuszcza powietrze nosem i odpowiada — Ostatni raz był ostatnim razem. I przecież wiesz, że z Chronostrzaskania powinna korzystać tylko jedna osoba naraz.
Biorę głęboki wdech. — Wiem. I… pewnego dnia… odwdzięczę ci się. Za wszystkie ostatnie razy.
Mówiłeś, że już nigdy się nie zobaczymy — wzdycha.
Puszczam do niego oczko. — Daj mi cztery sekundy.
Ekko przewraca oczami i sięga za plecy. — Jesteś strasznie męczący — mówi i aktywuje swoje urządzenie do Chronostrzaskania.
— Dzięki, Ekko — zaczynam i z uśmiechem dodaję. — Mam u ciebie dług.
— Teraz to już cztery — poprawia mnie, przyciągając mnie do siebie i pociągając za kabel. Świat wokół nas spowalnia i zatrzymuje się, a następnie cofa.
Jak ja kocham tego gościa.Wkrótce
Ciekawostki[]
- Każdy fragment opowiadania był wydawany w tygodniowych odstępach od 14. maja aż do 11. czerwca 2020 roku.