League of Legends Wiki
League of Legends Wiki

Mała sprzeczka dwóch koleżanek przeistacza się w potężną walkę Czarodziejek Gwiazd z Zoe o ocalenie miasta.

Opowiadanie[]

Prolog[]

Akali była w stanie dostrzec gwiazdy. Migotały nad nią, jak małe ogniki mrugające nad Valoran.

Ładnie, pomyślała Akali, skupiając się na odległych światełkach, by chociaż na moment zapomnieć, że nie może oddychać. Zapomnieć, że wbija jej się w plecy żwir, bo wciąż leży tam, gdzie ją porzucili. Zapomnieć o tym, że zwrócili się przeciw niej, bo próbowała nie dopuścić, by skrzywdzili małego, brudnego szczeniaka, którego znaleźli w alei. I faktycznie myślała już tylko o gwiazdach, gdy miękki głos przywołał ją do rzeczywistości.

— Wszystko w porządku?

Akali spróbowała odwrócić się w kierunku, z którego dobiegał głos, ciekawa, kto też odważył się wtrącić w bójkę pięć na jednego. Jednak bolesna świadomość miejsc, które przyjęły na siebie ciosy i kopniaki, kazała jej leżeć nieruchomo.

— Straciłaś przytomność? — spytała z troską nieznajoma.

— Raczej grunt pod nogami — poprawiła Akali z jęknięciem. Mówienie bolało. — A potem pomyślałam, że trochę poleżę. Przyjemnie tak sobie poleżeć. — Dziewczyna roześmiała się i Akali odpowiedziała uśmiechem… który przeszedł w grymas. Uśmiechanie się też bolało.

Dziewczyna podeszła i stanęła nad Akali. Wyciągnęła z uśmiechem rękę. — Przyjemnie, czy nie, może czas się już podnieść? To miejsce jest paskudne.

Trudno było z tym polemizować, więc Akali chwyciła podaną dłoń i podźwignęła się na nogi.

Dopiero wówczas uświadomiła sobie, że przecież poznaje tę dziewczynę! Wysoka, różowe włosy, świetne ciuchy... Kai'Sa! Cudowna, idealna Kai'Sa. Akali nigdy z nią nie rozmawiała, ale zorientowała się, że jest popularna od pierwszej chwili, gdy sama pojawiała się w liceum w Valoran na początku roku. Nauczyciele nie mogli się jej nachwalić. Grzeczna, prymuska z każdego przedmiotu, spokojna. Ogólnie Akali miała ją za swoje przeciwieństwo, aż do momentu, gdy Kai'Sa nie wparowała na tę alejkę. Bo wtedy Akali usłyszała, jak mówi pięciu napastnikom, że jeśli jeszcze kiedykolwiek przyłapie ich na krzywdzeniu kogokolwiek, w tym ludzi i zwierząt, osobiście dopilnuje, żeby pożałowali. Zawinęli się bez jednego mruknięcia. Akali była równie zdziwiona, co obolała.

— Więcej siniaków i tak już na sobie nie zmieszczę — przytaknęła.

— Często ci się to przytrafia? To znaczy bójki, nie przegrywanie. — Kai'Sa uśmiechnęła się krzywo.

— Nie — odparła Akali. — No niezbyt często. Może czasem? Ale znęcali się nad... o rany! Pies!

Gdy Kai’sa pomagała jej w przetrząsaniu pobliskich śmietników, Akali nie mogła się nadziwić, że nie boi się ubrudzić sobie rąk. Dosłownie też. Nurkowały już po łokcie w śmieciach i innych świństwach, gdy...

— Tutaj jesteś! — powiedziała Kai'Sa, wyciągając drżącego szczeniaka spod namokniętej torby. Brudne stworzenie bardziej przypominało gałgan niż psa, ale nieśmiało zamerdało ogonem, gdy Kai'Sa wzięła je na ręce.

— Chyba masz przyjaciela — wyrwało się Akali.

— A myślałam, że dwoje — zażartowała Kai'Sa. Akali musiała się chwilę zastanowić.

— Że niby ja? Po co ci taka przyjaciółka? — Akali nie była dobra... cóż, w zasadzie w niczym, chyba że wzięłoby się pod uwagę gry wideo. Co Akali brała pod uwagę, ale Kai'Sa nie mogła o tym wiedzieć.

— Zacznijmy od tego — Kai'Sa wyprostowała się, wciąż trzymając szczeniaka — że uratowałam ci życie. Uważam, że to czyni z nas przyjaciółki. Plus dałaś skopać sobie tyłek, próbując uratować szczeniaka. Co znaczy, że masz dobry charakter.

Akali się roześmiała. — Dobra, nowa przyjaciółko. Co robimy z psem? Mama nie wpuści mnie z nim do domu. Mnie samą ledwie wpuszcza.

— Tata prowadzi schronisko na końcu ulicy. Pomagam mu w weekendy.

— No przecież — mruknęła cierpko Akali, gdy Kai'Sa się odwróciła.

— Chodź — krzyknęła przez ramię. — Zostawimy tam malucha, a potem odprowadzę cię do domu.

— Że co? Obejdę się bez niańczenia!

— Ucinanie sobie drzemek w alejkach świadczy o czymś innym.

Do Akali dotarło, że tej dziewczyny raczej nigdy nie przegada.

Kai’Sa spełniła swoją obietnicę. Po umieszczeniu psa na jednym z miękkich posłań w schronisku Kai'Sa odprowadziła Akali prosto do domu. Droga minęła nad podziw przyjemnie, mimo że Akali wiedziała, co czeka ją po powrocie. Niesamowite, jak łatwo rozmawiało się jej z Kai'Są. Umówiły się na ramen następnego dnia po szkole i już samo to wystarczyło, by wykład, który zaczął się, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, spłynął po niej jak woda po kaczce. Wszystkie narzekania matki na „bezużyteczność” i „schodzenie na złą drogę” nie wywarły na niej tym razem żadnego wrażenia, bo całkowicie zagłuszał je cudowny dźwięk słowa „przyjaciółka” wypełniający serce Akali niczym wybuch supernowej.

Rozdział I: Walka[]

Park w Valoran był gwarniejszy niż zwykle. Wyglądało na to, że wszyscy wpadli na pomysł, by wybrać dłuższą, bardziej malowniczą trasę, idąc do galerii handlowej, i skorzystać z pięknej pogody. W końcu kto nie chciałby wygrzewać się w słońcu, wsłuchiwać się w śpiew ptaków i wrzaski Kai'Sy.

— Nawet nie wiesz, o co w tym chodzi!

Kai'Sa nigdy nie krzyczała, w każdym razie przez lata, które minęły, odkąd Akali ją poznała, a już tym bardziej nie publicznie, więc Akali nie mogła mieć za złe przechodniom, że się na nie gapią. Tym bardziej, że sama zaczęła krzyczeć.

— Nic mnie to nie obchodzi! Żadna petycja nie jest warta tego, żeby się tak wykańczać!

— Dla mnie jest warta! I nie jestem wykończona! Tylko zmęczona!

Akali przewróciła oczami. — Zmęczona?! Ty nie zapominasz o odrobieniu lekcji, tylko na nich zasypiasz!

— Nie musisz mnie niańczyć, Akali. — Ich stary żarcik zabrzmiał tym razem jak oskarżenie.

— Masz rację — wycedziła Akali. — Potrzebujesz kogoś, kto nie pozwoli ci się oszukiwać. A w dodatku bierzesz jeszcze podwójne zmiany w schronisku!

— Bo tata potrzebuje pomocy — powiedziały to jednocześnie.

— Cóż, taka prawda — dodała łagodnie Kai'Sa.

Bezinteresowność Kai'Sy graniczyła z absurdem. Zwykle Akali podziwiała w niej to, ale teraz...

— Zawsze jest ktoś, kto potrzebuje pomocy.

— A, czyli pomaganie innym jest złe, tak? — obruszyła się Kai'Sa.

— Nie to miałam na myśli! — Akali wiedziała, że powinna trzymać swoje emocje na wodzy, ale... — Nie zamierzam siedzieć i patrzeć, jak wykańczasz się dla innych!

— A pomyślałabym, że właśnie ty... no wiesz? Zresztą nieważne! — Dolna warga Kai'Sy zadrżała. — Chcę zostać sama.

Akali wiedziała, że nie powinna jej zostawiać. Chciała, by Kai'Sa wiedziała, że może na nią liczyć, gdy sprawy przybierają kiepski obrót. Najgorszą rzeczą, jaką Akali mogła teraz zrobić, byłoby pójście do galerii bez swojej najlepszej przyjaciółki.


Nie ma wątpliwości. Jestem do kitu.

Poczucie winy i wstydu nie dorównywało urażonej godności, z którą Akali pomaszerowała samotnie w stronę galerii. To nie mogła być tylko jej wina, tak?

To wszystko moja wina.

Czymkolwiek Kai'Sa nie byłaby akurat zaabsorbowana, zawsze znajdowała czas dla Akali. Gdy sprawy w domu przybierały naprawdę zły obrót, Kai'Sa zawsze była przy niej. Miały zwyczaj razem spacerować ulicami Valoran po lekcjach, szukając okazji, by nieść innym pomoc w kłopotach, jeśli tylko były w stanie. — Duet ratowniczek bona fide — mawiała o nich Kai'Sa. Oczywiście chodziło przede wszystkim o to, żeby Akali nie wpadła w kłopoty, ale przy okazji pomogły paru dzieciakom.

Widzisz? Akali znalazła dla siebie usprawiedliwienie. Pomagam innym!

Ale to Kai'Sa pomagała jej, niezależnie od skali problemu.

A ja ją po prostu zostawiłam!

— Jestem do kitu.

— Do kitu? Po co zaraz tak dramatyzować, kochanie? — Nieduża staruszka ze straganu z kwiatami spoglądała na nią z uśmiechem. Akali mówiła do siebie na głos. Super.

— P-przepraszam. Po prostu... wygłupiłam się. — Już miała odejść, gdy jej wzrok padł na różowo-błękitny bukiecik delikatnych kwiatków. Poznała je. Kai'Sa lubiła je tak bardzo, że kupiła im symbolizujące przyjaźń bransoletki z zawieszkami właśnie w ich kształcie. Akali czuła delikatny dotyk metalu na nadgarstku.

— Niezapominajki. — Kwiaciarka ze zrozumieniem pokiwała głową. — Symbolizują nierozerwalną więź miłości i przyjaźni. Świetnie nadają się też na przeprosiny.

Upominek! Może w ten sposób jakoś wyprostuje sytuację z Kai'Są! Akali sięgnęła po portfel, głucha na dziwne dudnienie, które rozległo się ponad nią.

Rozdział II: Samotność w Tłumie[]

Nie patrz. Wiesz, że nie zadzwoni! Sarah Fortune zacisnęła dłoń na telefonie tak mocno, że chyba tylko cudem go nie zmiażdżyła. Dlaczego brak wieści od Ahri był gorszy niż walka z potworami?

Nie patrz. Nie...

— Sarah?

— Co?! — wydusiła z siebie.

— P-przepraszam, Fortune. To znaczy, Sarah. J-ja... czy ty jesteś zła? M-martwiłam się. — Twarz Lux przybrała ten sam jaskrawy odcień różu, który królował na jej włosach, i poczucie winy przebiło się do świadomości Sarah.

— Przepraszam, Lux. Musiałam... coś przemyśleć. — Świetnie. To na pewno ją uspokoiło.

Ale Lux odetchnęła z ulgą. — Wiem, że obiecałaś iść z nami na zakupy i w ogóle, ale się martwiłam.

— Dzięki, że mnie zaprosiłaś, Lux. To będzie świetna rozrywka — powiedziała Sarah z raczej nieszczerym uśmiechem. — A teraz rusz się. Ez wygląda, jakby miał zaraz implodować.

Gdy na niego spojrzały, Ezreal gwałtownie gestykulował, wskazując nie wiadomo dlaczego akurat na sklep z oświetleniem. Lux zaczerwieniła się.

— Idź i baw się dobrze, poradzę sobie — powiedziała Sarah.

Nie była wcale pewna, czy sobie poradzi, ale Lux nie musiała o tym wiedzieć. Odprowadziła ją wzrokiem, a Lux obdarzyła ją uśmiechem, po czym minęła stragan z kwiatami, aby dołączyć do Ezreala. Jinx, przewracając oczami, podążyła za nimi.

Sarah w sumie dość chętnie wybrała się na wspólny wypad do galerii. Ze swojej ławki widziała, jak Poppy idzie z dwoma rożkami lodów w stronę Lulu, która już pożerała je wzrokiem. Zauważyła też przy stolikach małej gastronomii Jannę i Sorakę, których dziwaczność przechodziła wszelkie pojęcie. Od dziesięciu minut próbowały udowodnić, która ma większą siłę woli, przerzucając się uprzejmościami w stylu „Nie, ty pierwsza!” i „Jednak będę nalegać”, chociaż za nimi gromadził się już zirytowany tłum. Na myśl o tym, jak długo Jinx była w stanie gapić się na Ezreala bez mrugania, Sarah niemal się roześmiała.

Syndra oczywiście się wykręciła. Bo była „zajęta”. Cała reszta jakoś dała radę dotrzeć. Poza Ahri.

Właśnie. Brak wieści od Ahri był gorszy niż walka z potworami.

Pewnie jest gdzieś w kosmosie. Albo martwa. Albo martwa w kosmosie!

Ale Sarah wiedziała, że Ahri sobie poradzi. Sama, na własną rękę, nieskłonna komukolwiek zaufać. Nawet własnej porucznik.

Tak było przez cały czas od... tamtej bitwy. Z nią.

Nie! Sarah nie zamierzała o tym myśleć, mimo że wspomnienie tej samotnej planety wciąż próbowało przebić się na powierzchnię jej świadomości. Nie mogła znieść myśli o Ahri odciągającej ją od poległych przyjaciół. Nie mogła, bo poczucie winy podpowiadało jej, że zginęli przez nią. O nie. Sarah dusiła ten ból głęboko w sobie. A gdy nie udawało się go zdusić, szukała czegoś, co odwracało jej uwagę. Miała swoją nową drużynę. Miała swój telefon. Proste! Z tym, że nie do końca. Tak jak teraz.

I właśnie dlatego musisz trzymać dystans, upomniała samą siebie Sarah. Trudno było jej zbliżyć się do nich po tym, jak straciła poprzednią drużynę. Wiedziała, że nie przeżyje kolejnej straty. Szczególnie jeśli staną się dla niej czymś ważniejszym niż sama misja.

— To słuszna decyzja — wyszeptała sama do siebie.

Szkolenie, które przeszła, nie pozwalało jej całkowicie się odciąć i zatopić w myślach. Przed sekundą siedziała, zmagając się ze wspomnieniami, a teraz już stała i każdy jej mięsień był gotowy do działania.

Przenikliwy gwizd, zwiastujący swym dźwiękiem coś, co poruszało się o wiele za szybko, zakończył się łoskotem gdzieś ponad nią.

— Co do...? — Ale przerwało jej coś, co uderzyło w stragan z kwiatami.

Rozdział III: Wielkie Wejście[]

Akali była w stanie dostrzec niebo. Przez otwór w suficie widziała różowe i fioletowe odcienie malowane przez zachód słońca. Płatki kwiatów i odłamki opadały i z jakiegoś powodu przypomniały jej o Kai'Sie.

Niezapominajki... — Właśnie. Rozmawiała z kwiaciarką, ale nie mogła przypomnieć sobie, o czym. Ból pulsował jej w głowie. Gdyby tylko myśli nie były takie powolne. Gdyby tylko ludzie wokół przestali krzyczeć — ludzie krzyczeli? Przeszyło ją ukłucie paniki. Coś było nie tak i świadomość zmieszana z adrenaliną zaczęła porządkować zamęt w jej głowie.

O-ho, pomyślała mgliście. Niedobrze.

— Niedobrze — zgodził się z nią męski głos dobiegający gdzieś z góry. Akali widziała przed sobą zarysy dwóch postaci przesłonięte chmurą pyłu.

— Gdzie są transparenty? Gdzie parady i owacje wielbicieli? — ciągnął głos.

— Wygląda na to, że nikt nie czekał z kwiatami na twój powrót, Rakan. — Ten głos był żeński, znudzony i szyderczy.

— Masz rację, Xayah!

Pył zaczął opadać i Akali wyraźniej widziała mówiących, ale... to nie mogła być rzeczywistość. Wyglądali, cóż, niedorzecznie. Czapki z piórami? Klejnoty? Nie patrzyli w jej stronę, gdy Xayah poklepała Rakana po ramieniu.

— Nawet jednego balonika — jęknął. — Wiesz, skarbie, co to znaczy?

— Że będę musiała ukoić twoje kruche ego — stwierdziła sucho Xayah.

— I tak, i nie! To znaczy, że zniszczymy to miasto. Co ty na to?

— Zgoda — powiedziała po prostu, a potem oboje wzięli się do dzieła.

Rozdział IV: Porzuceni Przyjaciele[]

Sarah właśnie na to czekała: mniej myślenia, więcej działania. Przez kłęby pyłu widziała tylko Czarodziejka Gwiazd Lux, Ezreala i Czarodziejka Gwiazd Jinx pędzących w kierunku tego, co wpadło przez dach. Poppy, wyciągająca, Światło wie skąd, swój młot, osłaniała Lulu, która wciąż jadła lody. Sarah nie widziała Soraki i Janny, ale słyszała, jak odciągają spanikowanych zakupowiczów od epicentrum.

— Widzisz coś? — krzyknęła Sarah do Lux.

— Nie! Jest za dużo... Janna, pomóż!

Podmuch wiatru oczyścił powietrze z unoszącego się w nim kurzu, ujawniając dwie postacie. Wyższa wykonała zgrabny ukłon w stronę Sarah, a druga tylko się przyglądała. Z fiołkowych oczu biła nienawiść. Znajomych oczu. Tylko kolor się nie zgadzał. Kompletnie się nie zgadzał. Były...

Pogrzebane wspomnienia przedarły się do świadomości Sarah. Zielone oczy były pełne łez. Już nie oddychał. Stała bez ruchu. Pióra w kolorze fuksji opadały na plamy czerni. Ktoś złapał Sarah wpół, ciągnął, błagał. Śmiech dziecka, przerażający i okrutny.

Nie! Nie mogli tu być. Nie mogliby...

Xayah? Rakan? — wyszeptała Sarah.

— A jednak nas pamięta — ucieszył się Rakan, patrząc w stronę swojej partnerki, ale Xayah tylko świdrowała Sarah wzrokiem. Gdy prychnęła, instynkt Sarah wziął górę.

Później zastanawiała się, czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby Ahri tam była. Zapewne odradziłaby transformację na oczach setek spanikowanych klientów. Zapewne jak to ona rozładowałaby sytuację swoim spokojem i opanowaniem. Ale Sarah nie była Ahri.

— CZARODZIEJKI GWIAZD! — krzyknęły jednocześnie Sarah i Xayah. W ustach Sarah to była komenda. W ustach Xayah obelga. Wokół nich kolory eksplodowały jak w kalejdoskopie.

Sarah nie byłaby zupełnie szczera, mówiąc, że wierzy w Pierwsze Światło. Nie podobała się jej koncepcja, że jakaś nieznana kosmiczna siła kieruje jej życiem. Ale wierzyła w misję, w bronienie za wszelką cenę tych, którzy nie mogli bronić się sami. Ta płynna podstawa jej przekonań umożliwiała transformację. Jej świat stawał się jednokolorowy, pełen światła i oślepiającej mocy. Kumulowała ją, a światło gwiazd płoszyło wszelkie wątpliwości i obawy. Widziała błyszczący klejnot na swojej piersi, uniform mienił się światłem galaktyki. Dawna Sarah Fortune znikała, zostawała tylko Czarodziejka Gwiazd.

Światło ośmiu transformacji na chwilę oślepiło Xayah i Rakana. Sarah wykorzystała tę szansę.

— Boki! Baki! Czas na show! — krzyknęła Sarah.

Jej towarzysze zmaterializowali się. Baki swój zwykły uśmieszek zastąpił zmarszczeniem brwi, a Boki patrzył zdrowym okiem przez Xayah i Rakana na ich nerwowo podrygujących pupili, Saki i Riku. Boki wydał z siebie smutny skrzek.

— To nie oni — powiedziała Sarah ni to do siebie, ni do swoich pupili.

— Wciąż lubisz się oszukiwać, co? — zapytała Xayah i rzuciła swoimi ostrymi jak noże piórami. Sarah pozbyła się ich dwoma celnymi strzałami z pistoletu, ale Xayah zdążyła już cisnąć drugi komplet.

— Nie dzisiaj, droga pani. — Ezreal teleportował się przed Sarah, ale odpalając pioruny w nadlatujące rzutki, odsłonił się przed Rakanem. Jedno z jego piór trafiło w klejnot Ezreala, zaledwie o kilka centymetrów od serca.

— Wiesz, że przywódca może być tylko jeden — powiedział Rakan niemal po przyjacielsku.

— Właśnie — zgodził się Ezreal, celując z rękawicy. — I to ja nim jestem!

— To JA nim jestem! — Jinx krzyknęła w momencie, gdy jej pupile, Kuro i Shiro, uwolnili nawałnicę pocisków.

Bitwa zmieniła się w burzę rozmazanych świateł i kolorów, gdy Xayah i Rakan odpierali połączone ataki czarodziejek. Jakim cudem stali się tacy potężni?! Rakan ruszył taranem na Poppy, o milimetry mijając się z jej opadającym młotem. Xayah pośpieszyła w ich kierunku, ale Lulu rzuciła jej w twarz Pix. Zanim Xayah zdążyła odwinąć się łopoczącemu stworzeniu, Lux wystrzeliła świetlistą kulę, która uwięziła Xayah i Rakana we wnętrzu pierścieni rozszczepionego światła.

— Dlaczego nas atakujecie! — spytała Lux. — Uspokójcie się!

Uspokójcie się! Ech. Wy, żałosne czarodziejki, nigdy się nie zmienicie. — Xayah wyglądała na zdegustowaną.

— Czymkolwiek jesteście, nie powinno was tu być — odezwała się Sarah.

— To ty nie powinnaś... przypomnij mi, Rakan, co takiego ona nam zrobiła? — mówiąc to, Xayah wciąż próbowała uwolnić się z więzów.

— Zostawiła nas na śmierć? — Rakan się uwolnił, a Xayah chwilę po nim.

— Zostawiła nas na śmierć! Właśnie. Teraz pamiętam! — dodała Xayah.

Sarah celowała w nią trzęsącą się ręką. — To nie byliście wy! Prawdziwa Xayah i prawdziwy Rakan nie żyją.

— To właśnie sobie wmawiasz? — szydziła Xayah.

Sarah strzeliła. Rakan natychmiast rzucił się w kierunku Xayah i otoczyła ich złota tarcza.

— A może Ahri tak ci powiedziała? — Xayah aż gotowała się ze złości. — Że umarliśmy? Albo że nie warto nas ratować? — Rzuciła się w kierunku Sarah, tracąc ochronę zapewnianą przez Rakana, ale kolejny oślepiający promień światła Lux zmusił ją do wycofania się.

— Fortu... Sarah, mamy problem — odezwała się Lux.

— Łał, Lux. Dobrze, że mówisz. — Sarah przewróciła oczami.

— Nie chodzi o nich!

Czy Lux właśnie ją strofowała? Ale Lux nie patrzyła ani na nią, ani na Xayah czy Rakana. Jej wzrok kierował się na coś za nimi, tam, gdzie niewielka postać kuliła się pośród resztek straganu z kwiatami.

— Mamy problem — zgodziła się Sarah.

— Musisz ją stamtąd zabrać — powiedziała Lux.

— Ja? Nawet nie wiesz, z czym będziesz walczyć...

— A ty bierzesz to zbyt osobiście! — Tak, Lux ją strofowała! — Widziałam, jak się zawahałaś. Ty nigdy się nie wahasz. Potrzebna nam pomoc. Sprowadź Ahri. Albo Syndrę. Kogokolwiek! I zabierz stamtąd tę dziewczynę.

Sarah nawet nie drgnęła. Dopóki Lux nie wyszeptała: — Proszę.

Wiedziała, że Lux ma rację. Ktoś musiał dzieciakowi pomóc, a ona... rzeczywiście traktowała to zbyt osobiście.

— Dowodzisz — powiedziała, wyskakując w powietrze.

— Czy tobie w ogóle zdarza się nie uciekać?! — Xayah rzuciła w nią kolejnym piórem, ale, jak można się było spodziewać, Janna strąciła je dobrze wycelowanym podmuchem. Rakan próbował zapanować nad Sarah, ale Pix uderzyła go w głowę plaskaczem.

— PRZESTAŃ RZUCAĆ TYM W LUDZI — wrzasnął Rakan, obracając się w powietrzu, aby wylądować na nogach. Lulu machała do Sarah.

— Czas ocalić gwiazdę — rozmarzyła się, przygotowując Pix do kolejnego ataku.

Sarah wylądowała obok dziewczyny, która trzęsła się pod jedyną ocalałą ścianką straganu.

— Hej, mała. Musimy cię stąd zabrać — popędziła ją Sarah, ale tamta nawet nie drgnęła. Wlepiała oczy w bardzo rzeczywistą, bardzo magiczną walkę tocząca się tuż przed nimi.

Jest w szoku.

Cóż, była porucznikiem, a została niańką. Sarah poderwała dziewczynę na nogi i zaczęła ją ciągnąć w kierunku wyjścia. Wirująca gwiezdna ścieżka oświetliła im drogę. Sarah skinęła w podziękowaniu Sorace, nie zatrzymując się pomimo krzyków Xayah.

— Znów zostawiasz przyjaciół na śmierć, Sarah? Jesteś żałosna!

Jakaś część Sarah czuła, że Xayah ma rację.

Rozdział V: Uroczy Horror[]

Akali biegła, zmuszona do tego właściwie przez starszą dziewczynę, której początkowo nie rozpoznała. Ale pamięć szybko jej podpowiedziała, że była jedną z osób walczących w galerii.

Sarah. Tak chyba ktoś ją nazwał? I miała...

Pistolet. Nawet dwa pistolety.

Akali bez zastanowienia kopnęła ją w goleń. Mocno.

— Co u diabła?! — krzyknęła Sarah, puszczając Akali i cofając się z zaskoczenia o krok. — Co z tobą nie tak?! —

Ale Akali była już na zewnątrz. Uderzyła się w głowę? A może to wstrząs? To mogłoby wyjaśniać, dlaczego widziała zgraję nastolatków, którzy jak gdyby nigdy nic miotali w siebie światłem i pociskami. Kosmici albo wstrząs, uznała Akali. Tylko te dwie opcje miały jakikolwiek sens.

— HEJ, MAŁA! CZEKAJ!

Kosmiczna dziewczyna ze wstrząsu, którą nazywano Sarah, podążała za nią! Akali nie miała pojęcia, czego chce od niej ta halucynacja, ale nie była też tego specjalnie ciekawa.

Przyspieszyła i... skąd wzięło się tyle ludzi?! O wiele więcej niż można by się spodziewać w galerii przed samym zamknięciem. Akali ominęła ich łukiem, zboczyła w lewo w kierunku centrum Valoran, z dala od uciekającego tłumu.

Wypadła za róg i zatrzymała się. Patrzyła na centrum miasta.

A właściwie na to, co z niego zostało.

Słyszała jak Sarah się do niej zbliża, ale to nie miało już znaczenia. Spokojny niegdyś horyzont był teraz poprzecinany smugami spadających gwiazd. Ale to nie mogły być gwiazdy. Niektóre wyglądały jak najczarniejsza noc, inne jak rozżarzone węgle. Przecinały ciemniejące od zmierzchu niebo, zmieniając w powietrzu trajektorię, aby rozbić się bez ostrzeżenia. Tam gdzie upadały, pojawiały się żrące plamy fioletu, różu i błękitu. Budynki zawalały się wprost w bezdenne czarne dziury, które mrugały niczym wszystkowidzące oczy. Teraz Akali wiedziała, skąd wzięło się tyle ludzi. Uciekali nie tylko z galerii, ale również przed tym. To był horror. To było szaleństwo. To było...

— Piękne — szepnęła Akali, nie mogąc oderwać wzroku.

— Nie idź tam! — Sarah odciągnęła Akali od widowiskowego chaosu.

Akali szarpnęła się. — Nie dotykaj mnie!

Sarah uniosła ręce w górę. — Hej, hej! Jestem po twojej stronie. Jestem Czarodziejką Gwiazd! Jesteśmy tymi dobrymi!

Akali się roześmiała. — Czarodziejki Gwiazd? Słyszysz, co mówisz? — fuknęła. — Paniusiu, z tego co wiem, ci dobrzy nie burzą galerii handlowych. Ani miast!

— Nie my to zrobiliśmy, dzieciaku!

— Akali — poprawiła Akali z przyzwyczajenia.

— OK, Akali — rzuciła Sarah. — Wracając do tematu, wykonywałyśmy swoją robotę! Chroniłyśmy ludzi takich jak ty przed...

— Swoimi kumplami — przerwała jej Akali. — Ta druga dziewczyna... Xayah. Znała cię... Czyli jesteś jedną z nich!

— Nie masz pojęcia, o czym mówisz — wściekła się Sarah. — A tych dwoje to... Zresztą nieważne kim są. Nie są tacy jak my!

— Xayah... Ona powiedziała, że zostawiłaś ich na śmierć. Nie obchodzi mnie, kto jest po jakiej stronie, dobrzy ludzie nie robią takich rzeczy!

Zanim Sarah zdążyła odpowiedzieć, głośne łuup poprzedziło pojawienie się fioletowych płomieni, które zmieniały się w wirujący kłąb. Źródło płomieni było oddalone o kilka przecznic od nich.

To było bardzo nie w porządku. W końcu Akali była tam ledwie trzydzieści minut wcześniej.

— Park... — wyszeptała Akali. — Syndra?! — powiedziała Sarah

Akali nie zapytała, czym jest Syndra. Bo już biegła.

— Ej! — krzyknęła za nią Sarah.

— Może dla ciebie zostawianie przyjaciół na śmierć jest OK, Sarah, ale dla mnie nie!

Rozdział VI: Co Stracono[]

Akali sama prosi się o nieszczęście. Sarah zastanawiała się, czy nie powinna zostawić jej w spokoju. To była straszna myśl, ale goleń wciąż ją bolał, a słowa Akali mocno ją zraniły. Co za gówniara. Kula u nogi.

Ale miała rację.

— Będą tego żałować — mruknęła Sarah, ale nikt jej nie słyszał. Baki i Boki zaćwierkali tylko zachęcająco, gdy Sarah śmignęła w powietrze za Akali. Dziewczynka nie mogła odejść daleko.

Gdy Sarah przeczesywała wzrokiem miasto w dole, aż ścisnęło ją w dołku. Ten charakterystyczny sposób siania zagłady był gorszy niż zapamiętała. Albo może po prostu wymazała z pamięci obraz tego, do czego potrafiła doprowadzić magia Zoe.

Nie wspominaj. Nie wspominaj. Sarah zmusiła się do zignorowania wspomnień, tak jak ignorowała wrzaski dobiegające z miasta poniżej. Musiała skupić się na misji.

— Akali! Gdzie u diabła jesteś?

Usłyszała czyjś krzyk: — No dalej! — Czy to Akali?

Sarah opadła na ziemię i pognała aleją... tam! Dzięki Światłu. Akali klęczała przed stertą gruzu pochodzącego bez wątpienia z pobliskich budynków.

— No dalej! — powtarzała Akali, wyszarpując ze sterty kolejne cegły. Opadająca gwiezdna piłeczka pojawiła się w powietrzu, oświetlając rumowisko. Coś było pod spodem. Materiał przykrywał coś, co wyglądało jak...

— Akali...— Sarah zrobiła krok w jej kierunku. Widziała dłonie Akali, desperacko łamane paznokcie i ranione palce.

Kolejna gwiazda, ale tym razem światło było zbyt mocne. Gwiezdna piłeczka rozbiła się w pobliżu, a siła jej uderzenia oderwała fragment muru.

— Akali! — Sarah złapała Akali w pasie i obróciła, przerzucając jej ciężar na bok. Drugą ręką wycelowała pistolet. Bam! Ściana rozprysła się, a jej fragmenty upadły tam, gdzie przed chwilą siedziała Akali.

— Nie! — krzyknęła Akali, gdy jeszcze więcej gruzu spiętrzyło się nad kimś, kogo najwyraźniej próbowała uratować.

Sarah uniosła je obie w powietrze. — Już nie żyje, Akali.

— Nie wiesz tego na pewno! — załkała Akali. — Może jeszcze żyje!

— Musiałam wybrać! Ty albo ktoś inny, dla kogo już było za późno!

— Nie wiesz tego na pewno... — szeptała Akali raz za razem, tak jak Sarah do Ahri na samotnej planecie całe wieki temu.

Rozdział VII: Ulotne Obietnice[]

Byli wtedy drużyną, silniejszą niż kiedykolwiek. Zoe była zapewne zachwycona, zdmuchując ich jedno po drugim jak płomyki świec. Rakan poległ pierwszy, tak jakby Zoe wiedziała, że to złamie Xayah. Następna była Neeko. Jedno zaklęcie w korpus. To wystarczyło. A Xayah...

— Opuść mnie na ziemię — zachrypiała Akali. — Opuść mnie natychmiast!

— Jeśli znów mnie kopniesz, to cię upuszczę.

— Powiedziałam, postaw mnie na ziemi!

— Wykluczone. — Musiała zabrać Akali w jakieś bezpieczne miejsce. I znaleźć Syndrę. Pomóc swojej...

przyjaciółce! —

Sarah prawie ją upuściła. — Coś ty powiedziała? —

— Muszę pomóc przyjaciółce. Ona tam jest! — błagała Akali. — Sprzeczałyśmy się w parku, a potem stamtąd przyszła ta eksplozja i...

Sarah wylądowała, stawiając delikatnie Akali na ziemi przed pasażem. Światła przygasały co chwilę, ale konstrukcja wyglądała solidnie.

— A więc to o to chodzi? Kopnęłaś mnie, kazałaś się gonić po mieście... żeby znaleźć przyjaciółkę?

Akali przytaknęła.

— Słuchaj, dzie... Akali. Nie powstrzymam tego, jeśli będę musiała wciąż cię pilnować.

Akali już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale Sarah ją uciszyła. — Nawet gdybyś znalazła swoją przyjaciółkę, wierzysz, że zdołałabyś ją uratować?!

Akali odwróciła wzrok. Sarah westchnęła. Nie rób tego, Fortune! Nie ma na to czasu!

— Słuchaj. Jeśli znajdę twoją przyjaciółkę... — zaczęła Sarah.

— Kai'Sę! Ma na imię Kai'Sa! — Nadzieja w głosie Akali sprawiła, że Sarah aż zapiekło w gardle. Fortune, ty stara, sentymentalna idiotko. — Jeśli znajdę Kai'Sę, dopilnuję, by do ciebie dotarła.

— Słowo?!

Sarah uczepiła się głupiej nadziei Akali jak ostatniej deski ratunku.

— Słowo — odparła.

Obawiała się, że to obietnica bez pokrycia.

Rozdział VIII: Donośny Głos[]

Sarah leciała szybciej niż kiedykolwiek, kierując się w stronę parku. Koniec niańczenia. Znów była Czarodziejką Gwiazd i porucznikiem. Gdy szybowała między ostatnimi drapaczami chmur, zobaczyła trawiasty teren prowadzący na skraj parku Valoran. Właśnie tam, pod drzewem życzeń, dostrzegła dwie sylwetki.

— Co tak długo? — mruknęła Xayah.

Sarah zanurkowała i pióra Xayah przemknęły obok niej, nie robiąc jej krzywdy.

Gdzie jest reszta? Sarah poderwała się w górę i zawisła w powietrzu, patrząc w stronę budynków, obok których przelatywała, a przerażenie znów zaczęło podchodzić jej do gardła. Lux. Ezreal. Jej przy... Jej drużyna. A co, jeśli Xayah...

Xayah skoczyła, jej ciało było pociskiem pędzącym wprost na Sarah. Nie było czasu na unik! Sarah przygotowała się na uderzenie... które nigdy nie nadeszło. Za to nadlatujący spomiędzy budynków podmuch wiatru z siłą huraganu poderwał Xayah w powietrze i rzucił na Rakana. Chwilę później na trawę wbiegły Janna i Soraka.

— To było świetne — powiedziała Soraka do Janny z czułością. Poppy i Lulu siedziały starszym koleżankom na ramionach, a Sarah nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać z ulgi. Nic im się nie stało! Sarah wylądowała w momencie, gdy Lulu wyjrzała zza zielonej grzywy Soraki.

— Nikt was nie nauczył, że uprzejmość zabrania ścigania ludzi? — spytała Lux.

— Nikt nie nauczył ciebie, że uprzejmość wymaga, by dać się nam zabić?! — odparował Rakan, gdy Xayah wyplątywała się spod niego.

— Zamknij się lepiej! — ucięła Jinx, przepychając się pomiędzy właśnie nadbiegającymi Lux i Ezrealem. Opadła na kolano, celując swoją rakietą z rzadko spotykaną u niej precyzją.

BUM! Westchnienie satysfakcji Jinx poprzedziło wrzask bólu Rakana. Rakieta przecięła mu skrzydło.

— Mam dość tego, że do nas strzelacie! — oświadczyła Xayah, rzucając piórem w Jinx.

— A my mamy dosyć tego, że zachowujecie się jak para głupców! — odparował Ezreal, gdy Yuuto wyskoczył z jego rękawicy, aby przekierować trajektorię ataku Xayah.

— Nieźle, błyskawiczny chłopcze. — Jinx posłała mu kwaśny uśmiech.

— Ez! Jinx! — Sarah podbiegła do nich, walcząc z przemożną potrzebą wyściskania ich. — Dacie mi przejść?

Ezreal przytaknął, nim teleportował się do Rakana. Sarah sądziła, że odpali pocisk lub kulę, ale ku jej wielkiej radości Ezreal po prostu rzucił Rakana na ziemię. Xayah ruszyła ratować Rakana.

— I jak, maluchy? Pomożemy? — zwróciła się Jinx do swoich pupili. Kuro w odpowiedzi wydał z siebie niemal przerażający ryk. Shiro, zawsze z kontrze, posłał tylko delikatny, mrożący krew w żyłach uśmieszek, tak jak Jinx. A potem Kuro i Shiro już biegli, zasypując bezlitośnie Xayah gradem kul.

Lux zrobiła więcej miejsca dla ich zaporowego ognia, podchodząc do Sarah. — Ta fioletowa eksplozja, wcześniej... to byli Syndra i Multi?

Sarah przytaknęła. — Nie możecie ich powstrzymać? — zapytała, obserwując jak Ezreal i Rakan tarzają się po ziemi.

— A wydaje ci się, że co robimy? — powiedziała Poppy, zeskakując z ramion Janny. I z uniesionym młotem ruszyła na pomoc Ezrealowi.

— Mamy jeszcze to — powiedziała Lux i kolejna fala płomieni rozpaliła niebo ponad parkiem. — Możesz iść! — Pobiegła w stronę pozostałych.

Sarah nie trzeba było tego powtarzać. Syndra wciąż żyła! Sarah wiedziała, że jest potężna, ale przeciw niektórym wrogom siła to za mało.

Zaraz będę, Syndra. Trzymaj się.

Sarah puściła się pędem pomiędzy drzewami, nie zwalniając ani na chwilę, by podziwiać gwiezdne piłeczki, które opadały, tworząc przerażająco symetryczny okrąg wokół nietkniętego serca parku.

Przekraczając krąg, zauważyła wysoką dziewczynę o kruczoczarnych włosach.

— Syndra! — okrzyk Sarah zdradzał ogarniającą ją ulgę.

Przed Syndrą siedziała mała dziewczynka na huśtawce. Ale nie była dzieckiem. Wijące się pukle jej czerwonych włosów ozdabiały pasemka błękitu i migoczące gwiazdy. Dziewczynka spojrzała na Sarah i uśmiechnęła się.

Śmiech na samotnej planecie. Przyjaciele wokół krzyczą i giną. Posmak chaosu i magii pali jej język. Zimne, puste oczy. Grymas uśmiechu nie niosący żadnej obietnicy. I obiecujący wszystko.

Zoe.

— Tylko przeszkadzasz — wymamrotała Syndra, nie ośmielając się odwrócić plecami do Gwiazdy Zmierzchu. Strach sprawiał, że każdy krok w kierunku Syndry wymagał od Sarah wielkiego wysiłku. Niemal widziała własne przerażenie odbijające się w klejnocie na czole Zoe. Jednak zaryzykowała rozejrzenie się po parku. Ani śladu Kai'Sy. Trzeba dziękować Światłu za małe dobrodziejstwa.

— Przyszłam ci pomóc — obwieściła Sarah. Syndra i Zoe bez wątpienia były w trakcie walki, ale Syndra nie wyglądała na ranną. Była aż tak silna?!

— Lepiej martw się o siebie — poradziła jej Syndra w chwili, gdy z parku dobiegł inny głos. Xayah już je znalazła.

— Przecież to jedyne, co nasza Sarah potrafi: martwić się o siebie! — wyrzuciła z siebie Xayah ku uciesze Zoe.

— Xayah! Sarah! Tęskniłam za wami obiema — zaczęła Zoe.

— Nie mogę powiedzieć tego samego — odparła Sarah.

— A tak dobrze się ostatnio bawiłyśmy — jęknęła Zoe. — Prawda, Xayah?

— Nie nazwałabym umierania zabawą — odrzekła Xayah.

— Ale ja się bawiłam! I Sarah chyba też! Nie mogła się pewnie doczekać, żeby cię zostawić.

Sarah zacisnęła dłonie w pięści. — Wiem, do czego zmierzasz, Zoe.

— Mówię tylko, jak było — odparła pogodnie Zoe. — No bo inaczej, dlaczego miałabyś odejść?

— Rakan zginął. Neeko była martwa!

— A co działo się z Xayah? — zapytała niewinnie Zoe. Sarah milczała.

— ODPOWIEDZ!

Zoe krzyknęła tak nagle, że Sarah nie miała czasu zareagować, gdy pomiędzy nimi otworzyła się czarna dziura. Z próżni wystrzeliła gwiezdna piłeczka i opadła łukiem, uderzając Sarah w plecy i paląc jej odsłoniętą skórę między łopatkami. Sarah upadła na kolana, zgięta wpół z potwornego bólu. Przycisnęła czoło do zimnej ziemi, próbując opanować się pomimo palącego bólu, ale stopa, która opadła na jej barki, nie pozwalała się ruszyć. Xayah.

— Nie wiedziałam — powiedziała Sarah przez zaciśnięte zęby.

Zoe zakaszlała, gdy Syndra odpaliła trzy kule czarnej magii.

— Widzisz, Xayah? Sarah ma teraz nowych przyjaciół — judziła Zoe. Potem ziewnęła i przywołała portal, który pochłonął atak Syndry. — Pewnie woli Syndrę, bo jest silniejsza niż ty, Xayah.

Sarah poczuła, że ma wolne ramiona, a gdy podniosła głowę, zobaczyła, jak Xayah obraca się w kierunku Syndry. Poszybowały pióra i Syndra rzuciła się, by usunąć się im z drogi. Gdy była już w bezpiecznej odległości, przywołała Multi. Pupil wzniósł się, orbitując wokół niej jak małe, podekscytowane księżyce. Z szeroko otwartym pyszczkiem Multi połykał pióra w całości.

— Łoo! Robisz prawie tak piorunujące wrażenie jak ja! — pochwalił Rakan, dołączając wreszcie do Xayah. Potem zwrócił się do Sarah: — Za to twoje okropne przyjaciółki nie robią dobrego wrażenia. Wciąż tylko za mną łażą...

— Syndra! Sarah! — Pierwsza pojawiła się Lux, ale Sarah słyszała, że reszta jest już niedaleko.

— Sama widzisz, o co mi chodzi — zdążył powiedzieć Rakan, zanim świst jego skrzydeł połączył się z dźwiękiem magii Lux.

Ale Sarah nie patrzyła na nich. Bo Xayah już wracała i przyklękając na niej, przekreśliła wszelkie nadzieje na podniesienie się. Zoe nie posiadała się z radości, a ciemna aura zaczęła pulsować wokół niej. Tak jak kiedyś.

— Patrzyłam, jak uciekasz — powiedziała miękko Xayah.

Chwyciła Sarah za podbródek, zmuszając ją do spojrzenia w górę. Na nią. Na Zoe. Sarah widziała, jak formują się chwytliwe dłonie, jak magia wypełza z Zoe odroślami, które wbijają się w skrzydła Xayah. W jej głowę. W jej serce. Xayah nie była tego świadoma.

— Widziałam, jak Ahri łapie cię i biegnie. Wołałam cię. Wciąż żyłam, a ty mnie tam zostawiłaś.

Ręce zacisnęły się wokół gardła Xayah, jakby miały ją zdusić, a gdy się poruszyły, rana na plecach Sarah aż zakipiała z radości. Chaos. Skażenie Zoe.

— Nie... — wychrypiała Sarah. Ciemność i ból ulokowały się między jej łopatkami i pulsowały tam niczym drugie serce, z każdym uderzeniem pogłębiając jej rozpacz.

Sarah wydawało się, że ktoś woła ją po imieniu, ale Zoe uciszyła go.

— Teraz będzie najlepsze! — powiedziała Zoe, a gwiezdne piłeczki nagle utworzyły strumień, który jak kurtyna oddzielił wszystkich od Sarah i Xayah.

— Wiesz, jak to jest, gdy się... umiera? — zapytała Xayah. Jej dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej na podbródku Sarah, sprawiając jej ból.

— Nie, nie, nie... — łkała Sarah, nie z bólu, ale przez przywołane wspomnienia. Płomienie czarnego ognia pod skórą Sarah zmieniły się w macki potęgujące jej poczucie winy, jej strach, krusząc całe jej jestestwo.

— Umieranie było niczym. — Głos Xayah był cichy, a mimo to górował ponad hałasem upadających gwiezdnych piłeczek. — Niczym w porównaniu do patrzenia jak umiera Rakan.

Zielone oczy wypełnione łzami. Już nie oddychał. Stała bez ruchu.

Płomienie szalały, sycąc się jej rozpaczą, i Sarah miała ochotę krzyczeć.

Pióra w kolorze fuksji opadały na plamy czerni.

— Nie wiedziałam, nie wiedziałam — powtarzała jak mantrę Sarah, pomimo bólu w plecach i wbrew głosowi, który w jej głowie krzyczał: to wszystko twoja wina. To wszystko twoja wina.

Ktoś złapał Sarah w pół, ciągnął, błagał. Ktoś krzyczał... Zaraz. Ktoś krzyczał! Ktoś krzyczał, ale to nie był krzyk w jej wspomnieniach.

— NIE PODDAWAJ SIĘ — nalegał głos tak różny od chóru wrzeszczącego w jej głowie.

— Kim jesteś? — spytała Zoe i na krótki moment gwiazdy przestały spadać.

Rakan ruszył w stronę Sarah, ale stanął jak wryty i uniósł oczy w niebo. W górze czekała nowa porcja gwiezdnych piłeczek, tyle że nie spadały. Drgały tylko w zawieszeniu, jakby wisiały na napiętych sznurkach, które w każdej chwili mogą się zerwać. Rakan przesuwał spojrzeniem między Sarah a Xayah, a Sarah nie do końca rozumiała wewnętrzną walkę, którą ze sobą staczał. Któraś ze stron konfliktu musiała wreszcie wygrać, bo pochylił się w kierunku Xayah i wypchnął ją z pola widzenia Zoe, poza zasięg zamarłych w bezruchu gwiazd nad nimi.

— Nie poddawaj się — powtórzył głos. Ale Sarah poddawała się. To była jej wina. Ciemność w jej sercu wiedziała, że czas odpuścić. Ale ten głos...

Sarah z wysiłkiem odwróciła się i zobaczyła młodą dziewczynę. Całą w pyle i zaschniętej krwi, co w żaden sposób nie tłumiło ognia bijącego z jej spojrzenia. Sarah była pewna — równie pewna, jak tego, że sama nazywa się Sarah — że to Kai'Sa.

— Zamknij się! — wydarła się Zoe, zeskakując ze swojej huśtawki. Sarah dostrzegła, że Rakan odciąga Xayah jeszcze dalej. — Dlaczego się nie zamkniesz? Musisz się mnie słuchać!

Kai'Sa całkowicie ją ignorowała i nie spuszczała oczu z Sarah. — Przyjaciele stoją za tobą murem, nawet nie myśl o tym, żeby się poddać! — Sarah czuła, jak serce jej pęka, i mogłaby przysiąc, że płomienie między jej łopatkami przygasły.

— Przestań mnie ignorować! — Zoe kipiała ze złości.

Sarah zastanowiła niewzruszona determinacja w głosie Kai'Sy. Przypominała jej Akali. Ta głupia nadzieja. Ale czy była głupia? Teraz wydawała się taka silna. Ta niewiarygodna więź była możliwa tylko wówczas, gdy...

Przyjaciele stoją za tobą murem.

A oni stali. Przyjaciele Sarah pospieszyli jej z pomocą. Płomienie zgasły.

— ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ SIĘ! — darła się Zoe, tupiąc z taką złością, że ziemia się trzęsła. Ślady jej stóp tworzyły różowe kałuże, a z powstających rozpadlin sączył się fioletowy śluz. Zoe mogła zmieść Kai'Sę jedną myślą, ale Sarah zdała sobie sprawę, że Kai'Sa rozgrywa jedyną kartę, jaką ma w ręku. Starała się wyprowadzić Zoe z równowagi.

— Nie jesteś sama! — powiedziała Kai'Sa, a jej oczy błyszczały niczym dwie bliźniacze gwiazdy.

Sarah znów obejrzała się na Xayah i Rakana, którzy starali się trzymać z dala od rozpadlin i śluzu. Przynamniej chwilowo nie stanowili zagrożenia, chociaż Sarah zdawała sobie sprawę, że nie potrwa to długo. Widziała, że Lux i pozostali z pełnym napięciem obserwują Zoe. Byli gotowi do ataku, ale wahali się. Sarah to rozumiała. Zoe, zdekoncentrowana przez własną furię, wydawała się niegroźna, nawet w oczach Kai'Sy. Atak mógł sprowokować ją do działania i Lux wiedziała równie dobrze jak Sarah, że nie dotrą do Kai'Sy na czas. Zatem czekali z poczuciem, że balansują na ostrzu noża. Syndra stała nieco z boku, ale na jej wargach błąkał się delikatny uśmieszek.

Sarah ponownie spojrzała na Kai'Sę. — Widzisz? — powiedziała Kai'Sa. — Nie jesteś sama! Słyszysz mnie? NIE JESTEŚ SAMA!

I jakby na wezwanie Kai'Sy dwie gwiazdy oświetliły z góry park. Nie było już gwiezdnych piłeczek. Opadły między zawieszonymi gwiazdami Zoe, rozbijając się obok klęczącej Sarah i wściekłej Zoe.

— Cóż — odezwał się głos z dymiącego krateru. Głos, który wszyscy rozpoznali. — Słyszałaś ją.

— Ahri! — Słychać było, że Lux czuje taką samą ulgę jak Sarah.

— Posłuchaj tej małej dziewczynki, Sarah! — Kolejny jakże cudownie znajomy głos. To było niemożliwe, ale co z tego? Neeko uśmiechała się do niej, wyciągając rękę.

— Nie jesteś sama — powiedziała Neeko.

A Zoe straciła panowanie nad sobą.

Rozdział IX: Potwór[]

Zoe wrzeszczała. Wszystko szło nie tak. Unieruchomione gwiezdne piłeczki u góry wibrowały w rytm furii Zoe. Kałuże płynu u jej stóp zaczęły kipieć i przelewać się, podpalając ziemię wielobarwnymi płomieniami. Sarah nie martwiła się tym. Dopóki krzyk nie ucichł. I Zoe zaczęła się śmiać.

To było znacznie gorsze niż jej wrzaski. Gwiezdne piłeczki spadły, rozbijając się o siebie nawzajem, a ich fragmenty wpadały do czarnych dziur otwierających się w całym parku. Ale największym problemem była sama Zoe. Jej usta stały się przeogromne, jej rysy zniekształciły się i Sarah z przerażeniem obserwowała, jak kończyny Zoe prostują się, wyginają pod dziwnymi kątami, a potem wracają na miejsce jak u lalki.

Zoe rosła, przewyższając linię drzew, i Neeko wzdrygnęła się, pomagając Sarah wstać na nogi. Sarah zwymiotowała, zło wciąż oplatało jej kręgosłup. Neeko trzymała ją mocno, gdy pozostałe Czarodziejki Gwiazd biegały wokół, próbując desperacko powstrzymać spadające gwiezdne piłeczki.

— Widziałam już kiedyś, jak to robi. To... nic przyjemnego — powiedziała Neeko, jej głos przebijał się przez upadające gwiazdy. Sarah spojrzała w stronę Rakana, który robił, co w jego mocy, aby ochronić Xayah przed deszczem gwiazd.

— No to załatwmy ją! — krzyknęła Jinx, strzelając w nogę Zoe. Pocisk przeszedł na wylot, nie robiąc żadnej krzywdy ciału migoczącemu jak miraż. — Co do...

— Jest teraz bardziej chaosem niż bytem fizycznym. Musimy poczekać, aż się zmaterializuje — podpowiedziała Neeko, a Ezreal się skrzywił.

— Kiepsko — mruknął.

— Nawet bardzo kiepsko! — przytaknęła Neeko. — Ale za to nie może nas zaatakować. Przynajmniej na razie.

Sarah odsunęła się od Neeko. — Aż boję się zapytać, czego jeszcze się nauczyłaś, od kiedy umarłaś. — Nie potrafiła ukryć złości w głosie. Neeko drgnęła, gdy Ahri wtrąciła się do rozmowy.

— Możemy o tym pogadać później — powiedziała Ahri pojednawczo.

— Nie, pogadajmy teraz! — zażądała Sarah. — Dlaczego mi nie powiedziałyście? Żadna z was!

— To nie ma znaczenia.

— Ależ oczywiście, że ma, Ahri... — ale przerwał jej nagły jęk. Kai'Sie udało się uniknąć o centymetry zbłąkanego odłamka gwiazdy.

— Porozmawiamy o tym później — wycedziła Sarah przez zaciśnięte zęby.

— Cześć, mała krzycząca dziewczynko! — zwróciła się Neeko do Kai'Sy. — Byłaś bardzo odważna. Serio.

— Masz na imię Kai'Sa, tak? — zapytała Sarah, starając się, by w jej głosie nie było słychać bólu wciąż pulsującego między łopatkami.

Kai'Sa obróciła się do niej. — Znasz moje imię?

— Od Akali... — zaczęła Sarah, ale Kai'Sa już złapała ją za ramię. Auć.

— Widziałaś Akali?! Jest cała? Coś walnęło w galerii i... —

— Jest cała... — zaczęła Sarah, ale jej głos zagłuszył kolejny wrzask.

— Halo! Uważaj! — ostrzegł Ezreal, usuwając się z drogi, gdy smuga o dziewczęcym kształcie przemknęła między drzewami w parku.

— KAI'SA! — Ulga w głosie Akali była prawie namacalna.

— Zdrowa, ale głucha na cały świat, jak widać — mruknęła Sarah, chociaż nie była zła. Szczególnie widząc, jak ból i rozpacz znikają z twarzy Kai'Sy.

— AKALI! — Kai'Sa rzuciła się jej na spotkanie, niepomna na wszelkie niebezpieczeństwa, nawet obejmujące je swoim blaskiem światło Zoe.

Lux musiała rozbić jeszcze kilka gwiazd, zanim udało się im przejąć dziewczynki, które miażdżyły się w serdecznym uścisku.

— Myślałam, że miałaś zabrać ją w bezpieczne miejsce — powiedziała Lux.

— I zabrałam, ale powinnam przewidzieć, że nie będzie siedziała spokojnie. Chyba... przyjaźń warta jest czasem podjęcia ryzyka. — Sarah widziała, jak Neeko odwraca wzrok. Ahri patrzyła w niebo.

— Gwiazdy nie spadają — zwykłe rozmarzenie wyparowało gdzieś z głosu Lulu.

— Zatem to wy będziecie teraz spadać! — Xayah, nie niepokojona już gradem gwiezdnych piłeczek, po raz kolejny przeszła do ataku.

Janna miała tego dosyć. — Strasznie jesteś monotonna, męczysz mnie! — powiedziała, przyzywając małe tornado, które otoczyło Xayah i Rakana, unieruchamiając ich na jakiś czas.

— Mamy teraz, hm, większe zmartwienie — szepnęła Soraka do Lux.

— Mało powiedziane — skomentowała Sarah.

Zoe, góra pozbawionego kształtu chaosu wysoko na nimi, jaśniała, ale szybkość wznoszenia wydawała się spowalniać, podobnie jak jej ruchy.

— Wygląda na to, że dochodzi do siebie — zauważył Ezreal.

— Zostało mało czasu, niedługo znów będzie mogła zaatakować. Mamy jakiś plan? — spytała Sarah.

— Plan jest taki, że zabierasz siebie i te dwie dziewczynki w bezpieczne miejsce — powiedziała stanowczo Ahri, wskazując na Kai'Sę i Akali.

Dziewczynki wciąż trzymały się w mocnym uścisku, jakby w obawie, że coś może je znów rozdzielić. Sarah mogłaby nawet wzruszyć się na ten widok, ale wezbrała w niej złość na Ahri.

— Nie ma mowy! Chcę walczyć! — wypaliła Sarah.

— Ledwo trzymasz się na nogach — przypomniała jej Ahri.

— Świetnie się trzymam! I potrafię zdecydować, czy nadaję się do walki, kapitanie. Myślisz, że skoro wróciłaś, to możesz mi rozkazywać...

— Mówię tylko, że nie chcę cię stracić! — krzyknęła Ahri.

Sarah zdawała sobie sprawę, że reszta czarodziejek zaczyna odczuwać zmęczenie, a gwiezdnych piłeczek wciąż przybywa. Widziała, że związanie Janny osłabło, i Xayah z Rakanem lada moment się na nie rzucą, ale nie mogła oderwać wzroku od Ahri. Nie chodziło o to, co Ahri powiedziała, ale o srebrne błyski w kącikach jej fioletowych oczu.

— Nie zamierzam pozwolić, żebyś się wypaliła — powiedziała Ahri, a jej głos jakby lekko drżał. — To oznacza podjęcie trudnej decyzji.

— Ahri ma rację, Sarah. Potrzebujesz odpoczynku. Pozwól, że... to ja pomogę tym razem — wyszeptała Neeko.

— Nie utrzymam ich dłużej! — krzyknęła Janna, a wiatr ucichł. Xayah już stanęła na nogi, ale Ahri wytrzymała spojrzenie Sarah przez dłuższy moment.

— Nie będzie tak jak ostatnio — obiecała Ahri.

— Oby nie! — wyrzuciła z siebie Xayah w chwili, gdy jej pióra dotykały już korpusu Neeko.

Neeko zniknęła. To był klon! Prawdziwa Neeko wyszła zza placów Xayah, zwalając ją przy okazji z nóg. A potem znów ukryła się między drzewami.

— Chcecie się zabawić? — Rakan wystrzelił pióro w stronę Ahri. Spudłował. Ahri z łatwością wykonała unik i pióro trafiło Sarah w ramię. Aż krzyknęła z bólu.

— Dzielnie próbowałaś skraść nam show, ale przekonasz się, że to my mamy do odegrania główne role — zaśmiał się Rakan.

Xayah uniosła pióra, jej uśmiech był obietnicą rychłej śmierci, ale nagle się zachwiała.

Ziemia się trzęsła.

Rozdział X: Co Się Okazało[]

Sarah nie mogła złapać równowagi, ponieważ Zoe, podrygując nad nimi, wywoływała wstrząsy, przez które nie dało się prosto ustać. W obliczu trudności z koordynacją ruchów na niestabilnym gruncie pozostałe Czarodziejki Gwiazd wzbiły się w powietrze, a ich magia utworzyła świetlistą ścieżkę ku Zoe, która siała zniszczenie nad miastem. Gwiezdne piłeczki dalej spadały z nieba, bardziej chaotycznie niż kiedykolwiek. Sarah patrzyła jak gwiazda uderza w fioletowy rozbłysk — Syndra lub Janna, nie była w stanie ich rozróżnić — który jednak odzyskał swoje światło i kontynuował wznoszenie.

Chciała pomóc, być z nimi, walczyć u ich boku, ale nie mogła. Nawet gdyby ziemia i niebo dosłownie się nie zapadały wokół niej, i tak nie była w stanie się ruszyć. Przygniatała ją nienawiść bijąca z oczu Xayah.

— To musi się skończyć, Xayah — powiedziała Sarah. Jej głos brzmiał tak bardzo, bardzo słabo.

— Sarah ma rację. Jesteś bezpieczna! Teraz możemy... — zaczęła Ahri, której udawało się utrzymywać wyprostowaną sylwetkę pomimo wstrząsów wyłącznie dzięki sile woli.

— Bezpieczna?! — wrzasnęła Xayah, która utrzymywała stabilność dzięki wsparciu Rakana. — Sądzicie, że byłam bezpieczna?!

W śmiechu Xayah nie było radości. Ogromna sylwetka Zoe odwróciła się i wstrząsy zmalały. Sarah zastanawiała się, czy Zoe może ze swojej wysokości słyszeć ich rozmowę i upajać się cierpieniem Xayah. Ale nie. Zoe, jak to ona, robiła coś jeszcze gorszego. Gdy Xayah kontynuowała, a każdej jej słowo ociekało goryczą i smutkiem, Zoe jaśniała coraz większym blaskiem, czerpiąc siłę z bólu Xayah.

— Wypaliłam się. Umarłam prawdziwą śmiercią. I wiesz co? To było niesamowite! Nie żyłam i nie wiedziałam, że zostawiłyście mnie na jej pastwę! Nie musiałam żyć bez Rakana! Ale potem ona sprowadziła nas z powrotem. I zobaczyłam ciebie. — Wskazała na Neeko, która się wzdrygnęła. — Widziałam, że wciąż żyjesz. Bezpieczna. Co oznaczało, że wracam nie do dwóch, ale do trzech zdrajczyń!

— X-Xayah... — Neeko chciała do niej podejść, ale upadła, bo ziemia znów drgnęła.

— Uciekłaś, Neeko. Tak samo jak one. — Xayah wskazała na Ahri i Sarah. — Wróciłam, ale do czego? Życia, które nie należało do mnie? Co za szczęściara ze mnie!

Sarah była pewna, że Xayah nie dostrzega jej płaczu.

Gdy Rakan spojrzał na Sarah i Ahri, mięśnie ramienia, którym obejmował Xayah, naprężyły się. — Dlaczego uciekłyście? — zapytał łagodnie, jakby nie spodziewał się odpowiedzi.

Ale Ahri odpowiedziała: — Usłyszałam... usłyszałam, Rakan, że twoje serce przestało bić. — Aż otworzył usta ze zdziwienia. — Byłeś martwy, a serce Xayah biło coraz wolniej. — Ahri obróciła się do Xayah. — Uważasz, że Sarah cię porzuciła, tak? Próbowała po ciebie wrócić. Wszyscy byliście martwi lub umierający, ją też mogłam w każdej chwili stracić.

— Wyciągnęłaś mnie — szepnęła Sarah. Ahri przytaknęła.

— Powinnaś spróbować! — sprzeciwiła się Xayah.

— Musiałam wybrać — powiedziała Ahri. — Dobrze wiesz!

— Wszystkie byśmy zginęły — dodała Neeko.

— Przynajmniej bylibyśmy razem! — krzyknęła Xayah. — Ale wy trzy jakoś przeżyłyście!

— Nie przeżyłyśmy — powiedziała spokojnie Sarah. Spojrzeli na nią. — Ja nie przeżyłam.

Xayah osłupiała.

— Miałaś rację! — ciągnęła Sarah. — Nie wiem, jak to jest umrzeć. Nie mam o tym bladego pojęcia.

Rakan przekrzywił głowę, niedowierzając.

— Nie miałam pewności, czy zginęliście — przyznała Sarah. — Myślałam, że tak, ale nie mogłam przestać odtwarzać w głowie tej bitwy. Musiałam wiedzieć, co zrobiliśmy źle. Co ja zrobiłam źle.

— Nic nie mogłaś zrobić — przerwała jej Ahri, ale Sarah potrząsnęła głową.

— Właśnie o to chodzi. Mogłam coś zrobić. Mogłam zginąć. Byłaś tam, Ahri. Chciałam rzucić się na Zoe, bo wiedziałam, że nie będę mogła żyć z tą stratą. I nie myliłam się! Byliście moją drużyną. Byliście moimi przyjaciółmi...

— Nie będę tego słuchać — ucięła Xayah.

— Byliście dla mnie wszystkim!

— Zamknij się! — zażądała Xayah.

— Xayah — Rakan delikatnie ujął jej twarz w dłonie.

— T-ty... nie wierz im! One kłamią!

— Kłamią — zgodził się z nią, a Neeko zaczęła płakać. — Zostawiły nas tam, na tej głupiej planecie. Byliśmy tylko my dwoje przeciw całemu światu. — Usta Xayah trzęsły się. Rakan gorzko się zaśmiał.

— Xayah — powtórzył. Jej imię w jego ustach brzmiało tak miękko.

— O-one pozwoliły ci umrzeć — wyszeptała.

— Wiem — powiedział Rakan, ścierając łzę z policzka Xayah. Nachylił się do jej ucha i wyszeptał coś, co sprawiło, że Xayah zacisnęła zęby i zwinęła dłonie w pięści. Sarah nie słyszała, co powiedział, ale ze sposobu, w jaki Ahri poruszyła uszami i wstrzymała oddech, wiedziała, że Ahri usłyszała.

Rakan odwrócił się do Ahri i oboje spojrzeli ku górze, gdzie pozostałe czarodziejki walczyły z zalewem gwiezdnych piłeczek. Rakan wyszczerzył się, a Ahri niemal niezauważalnie skinęła głową, akurat w chwili, gdy Zoe przygotowywała swój finalny atak.

Rozdział XI: Zjednoczeni[]

Gdy zaczęły się wstrząsy, Akali instynktownie osłoniła Kai'Sę swoim ciałem. Trwały tak w bezruchu przez jakiś czas, wystawione na deszcz magii i gwiazd. Akali nie mogła uwierzyć, że wciąż żyją. Zastanawiała się, jak długo jeszcze uda się im przetrwać. Może dłużej niż sądziła, bo zarówno Czarodziejki Gwiazd, jak i Xayah z Rakanem... czymkolwiek byli... włączyli się do akcji.

— Wygląda na to, że nie spodobała się jej nasza mała pogawędka — zakpił Rakan.

Akali nie mogła się nie zgodzić. Płyn wolno sączący się z nowo powstałych kałuż teraz „spadał” w górę przyciągany siłą grawitacji Zoe. Właściwie miasto w większości znalazło się w jej orbicie, fragmenty gwiazd i budynków powoli zbliżały się do niej jak fala wzbierającego przypływu. Akali nie wiedziała, co to oznacza, ale wyglądało to kiepsko. Bardzo, bardzo kiepsko.

Rakan zwinnie przeskoczył upadające drzewo, które nadlatywało w jego stronę, akurat gdy Xayah usunęła partię gwiezdnych piłeczek nad nimi.

Park nie zapewniał żadnej osłony, więc Akali musiała improwizować. Celowo lub nie czarodziejki wyznaczyły coś w rodzaju dróżki prowadzącej w kierunku placu zabaw z małpim gajem. Dość blisko miejsca, nad którym unosiła się Zoe, ale przynajmniej nic tam nie spadało. Akali pociągnęła za sobą Kai'Sę, robiąc uniki przed kolorowymi bańkami, które teraz leciały w górę. Nie chciała nawet sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby płyn dotknął jej ciała.

Gdy dobiegły do instalacji, Akali zauważyła, że spadające za drzewami gwiazdy zaczęły rozbijać się jak kamienne jajka, uwalniając złowieszcze chmury czarnych motyli. Owady zbiły się w wielki, wypiętrzający się rój, który skierował się ku Sarah, Ahri i Neeko stojących ledwie o kilka kroków od Xayah i Rakana.

— Pilnuj dzieciaków! — krzyknęła Ahri do Sarah, a sama wysłała kulę płomieni w kłębowisko motyli.

— Tak, zabierajcie się stąd! Ale chwilę... dlaczego to nas atakuje?! — zdziwił się Rakan, uchylając się przed motylami.

— Zoe nas tu chyba nie widzi — wyjaśniła Xayah.

— Albo ma was gdzieś — zawyrokowała Ahri.

— Jesteś dosłownie ostatnią osobą, która ma cokolwiek do gadania w tej kwestii. Rakan, nie pozwól, żeby to cię dotknęło!

— Ups, dlaczego?

— Na pewno chcesz się przekonać?

— Racja, kochanie. — Zrobił unik przed kolejnym motylem, a potem odpalił pióra w jedną z chmur owadów. Każdy trafiony rozpadał się... na jeszcze więcej motyli!

— To nie było celowe, przysięgam! — wrzasnął Rakan.

Kai'Sa obserwowała, jak cała piątka zmaga się z atakującymi ze wszystkich stron motylami, a Akali wciąż gapiła się na szalejącą w pobliżu Zoe. Wręcz wyczuwała przyciąganie, patrząc, jak Zoe dalej wchłania w siebie zniszczenie. Mocno przylgnęła do Kai'Sy. Wiedziała, że świetlne kropki migoczące na tle twarzy Zoe to pozostałe czarodziejki. Jak one to robią? Dalej walczą, nawet teraz!?

Kai'Sa położyła swoją dłoń na dłoni Akali i ścisnęła ją. — Będzie dobrze — powiedziała, a Akali roześmiała się. Musiała sprawiać histeryczne wrażenie, ale...

— O czym ty mówisz, Kai'Sa. Już zginęli ludzie. I zginie ich jeszcze więcej. Spójrz tylko na nie! — Akali wskazywała na motyle. Sarah ledwie udawało się utrzymać pistolet, gdy ta druga z ogonem jaszczurki, Neeko, próbowała ją osłaniać. — Mają magiczne moce, a są tak samo bezradne jak my.

— Nie jesteśmy bezradne. Odnalazłyśmy się bez żadnej magii.

— I wciąż mamy duże szanse, by nie przeżyć, Kai'Sa! Optymizm nie ocali walącego się świata.

— Ale są przecież ci dobrzy, tam na górze, którzy próbują to zrobić — wyszeptała Kai'Sa, patrząc to na Zoe, to na motyle. Rój wydawał się trochę przerzedzony. — Nie zwątpię w nich ani w siebie. Przynamniej tyle mogę zrobić.

Akali pragnęła, teraz bardziej niż kiedykolwiek, być taka jak Kai'Sa. Ale wiedziała, że to jej nie grozi.

— Cały czas, gdy ich obserwowałam, myślałam, że jedni są dobrzy, a drudzy źli — powiedziała Akali. — Ale kiedyś wszyscy byli przyjaciółmi. Zupełnie jak my. — Widziała jak Xayah trafia motyla piórem, niemal uderzając przy tym w Ahri.

— A teraz się nienawidzą — powiedziała Akali. Kai'Sa nie odzywała się, pozwalając, by Akali myślała na głos, jak to miała w zwyczaju. — Cokolwiek tu się dzieje, jest dość silne, by niszczyć ich od wewnątrz. To ich zabije. Już to robi.

Zanim Kai'Sa zdążyła odpowiedzieć, wszyscy usłyszeli krzyk Ahri.

— ...powiedziałam, kryj się, Sarah, teraz!

Wydawało się, że Sarah w końcu jest gotowa posłuchać. Wyczerpanie było widoczne na jej twarzy nawet z daleka. Pokuśtykała w stronę małpiego gaju, a płomień magicznego ognia Ahri podpalił ścigające ją motyle.

— Znowu uciekasz? — nie odpuszczała Xayah, chociaż dla odmiany tym razem nie wyglądała na gotową do rozpoczęcia ataku.

Sarah potrząsnęła głową i powiedziała do Ahri: — Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

Zamiast odpowiedzi, dziewczyna o lisich uszach spojrzała na Rakana. Uśmiechnął się z wyższością.

— Ja zawsze wiem, co robię — powiedział Rakan, a Akali sama nie wiedziała, co o tym myśleć.

Sarah doszła do małpiego gaju i wsparła się o metalową barierkę. Mimo zmęczenia jej oddech wreszcie się uspokoił. Akali niezdarnie się przesunęła.

— Ale się dzieje... — powiedziała Akali.

Sarah parsknęła: — Eufemizm milenium. — Słychać było, że jest krańcowo wyczerpana.

— Przepraszam, że cię nie posłuchałam — zagaiła Akali, a Sarah otworzyła zmęczone oczy. Spojrzała na Kai'Sę i uśmiechnęła się.

— Może to i dobrze — powiedziała i zabrzmiało to naprawdę szczerze. — Przyjaciele... cóż, warto o nich walczyć. —

— A co z wami? Znów będziecie próbowali się pozabijać, gdy to się skończy?

— Akali! — oburzyła się na nią Kai'Sa, ale Sarah się roześmiała.

— Jak powiedziałam... warto walczyć o przyjaciół. — Wskazała głową w kierunku Xayah i Rakana stojących w opozycji do reszty. Motyle zniknęły. Ahri przypatrywała się dwójce upadłych czarodziejów przez dłuższą chwilę, po czym skinęła głową.

— Serio musimy? — zapytała Xayah z urazą, patrząc na Ahri i Neeko.

— Nie lubię dzielić się sławą, pamiętasz? Z nikim — przypomniał jej Rakan.

A potem Xayah i Rakan stanęli obok Ahri i Neeko. Teraz cała czwórka była zwrócona przeciwko Zoe. Razem.

Rozdział XII: Wielkie Wyjście[]

Sarah wciąż była wściekła, gdy obserwowała, jak jej była drużyna pędzi w kierunku Zoe. Wściekła na Ahri i Neeko, że jej nie zaufały, na Xayah i Rakana, że tak długo niepotrzebnie narażali resztę, ale ta wściekłość bladła wobec szalonej, głupiej nadziei, która właśnie zaczęła ją ogarniać. Nadziei walczącej z bolesnymi wspomnieniami, których nie mogła dalej odrzucać, skoro Xayah i Rakan opowiedzieli się przeciw Zoe i stanęli ramię w ramię z Ahri i Neeko.

Sarah wiedziała, że Zoe złamała ją swoimi słowami, swoją magią, ale jakiś głos w jej głowie, który brzmiał bardzo podobnie do głosu Lux, mówił, że może właśnie powinna się załamać, bo dzięki temu dopuściła do siebie wspomnienia.

Rakan i Xayah sprzeczający się przy mrożonej herbacie, Ahri, Sarah i Neeko wtórujące im śmiechem. Wyprawy na zakupy i letnie festiwale. Przegrane i wygrane bitwy, łączące ich marzenia, całe wspólne życie.

Sarah patrzyła na Akali i Kai'Sę, które wciąż kuliły się w uścisku, na ich twarze skąpane w upiornym blasku Zoe, ale także w świetle walczących ponad nimi czarodziejek. Nie wiedziała, jak przyznać Kai'Sie, że wcale się nie myliła... że wszyscy, którzy walczą teraz przeciwko Zoe... są jej przyjaciółmi.

I właśnie ze względu na tych przyjaciół jej serce zamarło. Wściekłość Zoe osłabła pod naporem ich wspólnego ataku, ale teraz aura wokół niej znów jaśniała, a Xayah... gdzie była Xayah?! Przecież była tam przed chwilą razem z innymi, a teraz...

— Patrz! — Kai'Sa wskazała na Zoe sięgającą po samotną purpurową iskrę migoczącą przy jej biodrze.

— Xayah! — Sarah wiedziała, że Xayah nie może jej usłyszeć. Zoe właśnie schwyciła ją w powietrzu i cisnęła nią o ziemię.

Sarah wstała, zapominając o własnym bólu, gdy kolejna plama światła pognała za spadającą Xayah. Rakan! Jego tarcza ją ochroni! Sarah już drugi raz widziała dzisiaj, jak się rozbijają, tym razem ledwie jakieś pięć metrów od małpiego gaju. Rakan szybko stanął na nogi, ale Xayah leżała tam, gdzie upadła.

— Coś jest nie tak — mruknęła Akali.

— Co się z nią dzieje? — denerwowała się Kai'Sa.

Sarah widziała, że Xayah próbuje się podnieść, ale coś pociąga ją w dół. Podstępne dłonie chaosu zakłócały przestrzeń wokół niej. Widmowe macki w ciele Sarah zadrżały.

— Spaczenie — wyszeptała Sarah.

Xayah zgięła się wpół. Rakan rzucił się w jej kierunku, ale Xayah wyciągnęła drżącą rękę i Rakan się zachwiał. Sarah ruszyła w ich stronę.

— Co ty wyprawiasz? — zdziwiła się Akali.

— Jest ranna.

— Ty też — odparła Kai'Sa, ale Sarah zrobiła kolejny pełen bólu krok, i jeszcze jeden. Posunęła się o całe dwa metry, nim nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

Sarah nie mogła dalej iść. Nie mogła walczyć. Nie mogła latać. Ale to nic. Będzie się czołgać. Ruszyła, przesuwając się centymetr za centymetrem, w kierunku Xayah i Rakana.

— Sarah! — krzyczała Akali, ale Kai'Sa ją uciszyła.

Mądra dziewczyna, pomyślała Sarah, wiedząc, że Kai'Sa nie pozwoli Akali na żadne głupstwo. Zoe, zajęta opędzaniem się od innych czarodziejek jak od uprzykrzonych insektów, nie usłyszała krzyku Akali. Ale Xayah owszem.

Uniosła głowę, obserwując, jak Sarah mozolnie usiłuje się do niej zbliżyć, i po raz pierwszy, odkąd ona i Rakan wrócili, w jej oczach nie było widać nienawiści. Tylko smutek i... rezygnację?

Jinx i Ezreal upadli jakieś trzy metry od Sarah, ale nawet nie spojrzeli w jej stronę, odlatując z powrotem na pole bitwy. Jednak ich światło przyniosło Xayah wyraźną ulgę. I właśnie wtedy Sarah to zauważyła. Coś oprócz chaosu poruszało się wzdłuż jej ręki. Sarah stłumiła w sobie nagły odruch wymiotny, gdy czarne pióra zaczęły kępami wydostawać się spod skóry Xayah.

Takich piór Sarah jeszcze nie widziała. Poruszały się, jak rozkołysane ostrza ociekające lepkim szlamem spływającym jak w zwolnionym tempie do ciemnej kałuży, która uformowała się przed Xayah. Czyste skażenie. Sarah zdołała się już znaczenie zbliżyć, na tyle blisko, na ile pozwalał brzeg krateru.

Lulu wylądowała obok Rakana. — Nie wygląda dobrze — powiedziała.

— Taaa, Zoe jest wściekła, że dołączyliśmy do takich dziwadeł jak wy — to miał być żart, ale Rakanowi zupełnie nie było do śmiechu. Wlepiał tylko spojrzenie w Sarah i Xayah. Lulu delikatnie poklepała go po ramieniu.

— Wiem, co może cię rozweselić — powiedziała. Rakan spojrzał na nią z zaskoczeniem. — Może zaaplikujesz Zoe lek, który sama przygotowałam?

Sarah nie była pewna, co Lulu ma na myśli, dopóki Rakan nie schwycił jej za drobne ramiona.

— Jesteś pewna? — zapytał.

Lulu przytaknęła i Rakan cisnął nią wprost w twarz Zoe. Aż gwizdnął, zachwycony własną precyzją. Zielona gwiazda, którą była Lulu, rosła i rosła, dopóki nie osiągnęła połowy wielkości Zoe — akurat, by walnąć z główki wprost w żołądek Zoe. Zoe zachwiała się od impetu uderzenia, a Sarah wbrew sobie prawie się uśmiechnęła. Lulu zawsze wiedziała, jak się znaleźć.

Rakan też się wreszcie uśmiechnął. — Twoi przyjaciele są chyba jednak w porządku.

Jego uśmiech zamarł, gdy obrócił się ku Xayah, a serce Sarah znów niemal pękło. Rakan się nie dał, jakoś przezwyciężył oddziaływanie Zoe, aby im pomóc, ale Xayah przez nią cierpiała. Klęknął przed Xayah z tym swoim pięknym, choć fałszywym uśmiechem na przystojnej twarzy. Ujął w ręce obie dłonie Xayah, jedną małą i delikatną, a drugą pokrytą kłębowiskiem gwałtownie rosnących piór. Nawet nie zwrócił na to uwagi.

— Co się dzieje? — wyszeptała Xayah. Rakan mocniej ścisnął jej dłonie.

— Skażenie Zoe — odpowiedział łagodnie. Jego pyszałkowata arogancja i teatralna poza gdzieś zniknęły. Był po prostu Rakanem, chłopakiem, który pokochał dziewczynę całym swoim pokręconym sercem. Dotknął swoim czołem czoła Xayah, a Sarah mogła dostrzec, jak jasno płoną jego oczy w poświacie rzucanej przez Zoe.

— Nie poddałaś się. — Zdławił śmiech. — Jestem z ciebie taki dumny... Uratuję cię.

Uśmiech Xayah przygasł, a potem zupełnie zniknął. Próbowała odsunąć się od Rakana.

— Nie! — krzyknęła, ale Rakan mocno ją trzymał.

— Dalej, kochana. Przecież wiesz, co trzeba zrobić. — W miejscu, gdzie ręce Rakana stykały się z dłońmi Xayah, zaczęło pojawiać się łagodne złote światło.

— Nie, nie, nie! — błagała Xayah.

— Książę musi uratować księżniczkę. Takie są zasady.

— To głupie zasady! Wystarczy jedna garść piór, by je zmienić! — wściekała się Xayah, wciąż próbując wyzwolić się z jego uścisku.

— Nie wątpię Łamanie zasad to twoja specjalność. Właśnie to w tobie kocham.

Gdy Ahri i Neeko podleciały w ich stronę, Neeko uderzyła w tarczę, która teraz połyskiwała wokół Xayah i Rakana. Ahri złapała ją, gdy odbiła się od bariery.

— Co się dzieje? — zapytała lekko ogłuszona Neeko.

— Rakan, on... — zaczęła Ahri, ale Rakan jej przerwał.

— Nie. To moja chwila! — Rakan nadrabiał miną, ale widać było, że jest w rozpaczy. Jednak jego głos wciąż był mocny... i łagodny. — Bohater z gwiazd ryzykujący życie dla ukochanej! Moja życiowa rola.

— RAKAN! PRZESTAŃ! — błagała Xayah, ale tarcza Rakana z błyskiem zniknęła, a złote światło wniknęło w Xayah. Skażone pióra z jej ręki zniknęły i otoczyły rękę Rakana. Xayah upadła na ziemię. Rakan stał spokojnie, wyprostowany jak struna.

Ahri zrobiła krok w jego stronę, gotowa go podtrzymać, ale Rakan tylko sztywno pokręcił głową. Sarah patrzyła z przerażeniem, jak czarna maź zaczyna wydostawać się z jego oczu.

— Że też nie ma innego sposobu — powiedziała przygnębiona Ahri.

— Tak właśnie... musi być... kapitanie. — Jego brawurowy popis psuły ataki kaszlu, bo skażenie wypełniło mu już płuca i usta. Jednak wciąż jakoś udawało mu się łagodnie uśmiechać, gdy patrzył to na Ahri, to na Neeko, to na Sarah.

— Chrońcie... ją. —

— Nigdy już jej nie opuścimy — obiecała Sarah, a Neeko uklękła obok Xayah.

I chociaż ciemne pióra wciąż go przeszywały, a chaos przenikał go od środka, Sarah była pod wrażeniem jasnego światła, które z niego emanowało.

— Słuchajcie! — krzyknęła Ahri. — Na sygnał Rakana dacie jej z siebie wszystko.

— NIE! — Xayah znów krzyknęła, ale Neeko objęła ją, mocno opasując ramionami jej talię.

— Obiecaliśmy. Obiecaliśmy — płakała Neeko, gdy Xayah starała się wyszarpać.

Sarah spróbowała się podnieść, aby podejść do Xayah, ale wciąż nie miała dość siły.

— Tylko nie to — łkała Xayah, gdy Rakan wystrzelił jak włócznia wprost w serce Zoe.

Jego sygnał.

Rakan był teraz taki mały. Ledwie nikły płomyczek na tle nocnego nieba, ale nie był sam. Nigdy nie był sam. Sarah patrzyła, jak Lulu, wciąż dość masywna, utrzymuje Zoe w miejscu, a czarodziejki — jedna po drugiej — bombardują ją całym swoim arsenałem. Rakiety i burze, młoty i kule ciemności — wszystko to zaczęło uderzać w gigantyczne ciało Zoe. — jedna po drugiej — bombardują ją całym swoim arsenałem. Rakiety i burze, młoty i kule ciemności — wszystko to zaczęło uderzać w gigantyczne ciało Zoe. A mała gwiazda, którą był Rakan, wciąż migotała. Prowadził go promień z kostura Lux i wspierał magiczny ogień Ahri. Ich jednoczesny atak przebił pancerz magii, tworząc otwór na tyle duży, by Rakan mógł przedostać się do środka.

Zoe się przeliczyła. Same czarodziejki nie mogły jej powstrzymać, ale Rakan? Wzmocniony przez ich ataki, skażenie Xayah i własną magię Zoe? Był piórem, które przebiło sam chaos.

Na moment zapadła całkowita ciemność, a potem nad Valoran eksplodowało światło.

Rozdział XIII: Wypaczona Perspektywa[]

Akali nie mogła dostrzec gwiazd. Gdy Rakan uderzył w Zoe, eksplozja zalała miasto światłem tak ostrym, że aż musiała zamknąć oczy. A gdy je zamknęła, widziała tylko magię przypominającą czarną krew, która wyciekała z oczu Rakana przy akompaniamencie krzyków Xayah. Sarah czołgała się, jej plecy były rozoraną, krwawiącą raną. Czarodziejki jedna za drugą spadały z nieba, upadając jak szmaciane lalki, i wzbijały się znowu, by po raz kolejny i kolejny stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.

Kai'Sa już przez to przeszła. Była w mocy Zoe, jeszcze zanim Akali ją znalazła. Ale czy to w ogóle miało znaczenie? Akali nie miała żadnych mocy. Sama chęć pomocy to za mało. Akali nie mogła nic zrobić. Nie mogła nikomu pomóc! Nie mogła! Nie...

— Akali? — Kai'Sa ją zaskoczyła. Serce Akali biło zbyt szybko, a ręce za bardzo jej drżały. — Akali... Oni wygrali. —

Starała się skoncentrować, bo to, co mówiła Kai'Sa, nie miało sensu.

Gdy Akali niepewnie wypełzła z ich kryjówki, uderzyły ją trzy rzeczy. Pierwszą i najbardziej oczywistą było to, że Zoe zniknęła. A ponieważ jej nieobecność była tak nagła i zaskakująca, Akali bała się, że to tylko sen.

— Wygrali! — powtórzyła zachwycona Kai'Sa.

Patrzyły jak czarodziejki lądują obok Neeko, która wciąż trzymała w objęciach Xayah.

Drugą rzeczą, która uderzyła Akali, było to, że Xayah wyglądała... inaczej. Wrażenie było bardzo subtelne, ale emanował z niej łagodny blask, a symbol w kształcie klejnotu zniknął z jej czoła. Nawet jej kombinezon wydawał się jaśniejszy. Ale gdy Xayah się rozglądała, Akali zauważyła przygaszony wzrok jej zielonych oczu, i musiała przyjąć do wiadomości trzecią rzecz. Że Xayah rozgląda się za kimś, kogo już nie ma.

— On się poświęcił. Dla niej — powiedziała Kai'Sa, a Akali mogła tylko przytaknąć. — Kochał ją!

— I co z tego? Jakie to miało znaczenie? — wykrztusiła Akali. Czuła, jak w jej sercu otwiera się otchłań, wyrwa, której nie mogła zamknąć. Przyjaźń? Miłość? To za mało. To wszystko za mało.

— To miało znaczenie — powiedziała łagodnie Kai'Sa. — Uratował ją. Nas. Żyjemy, bo on wygrał.

Akali znieruchomiała.

— Straciła go dwukrotnie, Kai'So — powiedziała Akali, wskazując na Xayah. — To uważasz za zwycięstwo? — Kai'Sa nie miała żadnej odpowiedzi.

— To straszne — powiedziała wreszcie Kai'Sa. — Ale ten potwór zniknął. Powinnyśmy być mu za to wdzięczne.

Akali spojrzała na Kai'Sę i zrozumiała, co takiego Kai'Sa dostrzegła w Rakanie. Poświęcenie. Akali wiedziała już teraz z całą pewnością, że Kai'Sa nigdy nie pomyśli o własnym bezpieczeństwie, jeśli tylko będzie mogła kogoś uratować.

— Dlaczego zawsze stawiasz siebie na szarym końcu? — zapytała Akali.

— Nie zaczynaj znowu. Nie po to właśnie przeżyłam koniec świata, żeby wracać do tej kłótni.

— Nie chcę się kłócić! — powiedziała szybko Akali. — Chcę tylko zrozumieć.

Kai'Sa westchnęła. — Nie chodzi o to, że stawiam siebie na końcu, Akali. Chodzi o to, że bardziej martwię się o tych, na których mi zależy. Pamiętasz tę sprawę z petycją? Tę, o którą się na mnie wściekłaś? — Akali niechętnie przytaknęła. — Chodziło o jakieś zajęcia po lekcjach, tak? Ochotnicy mieli zabierać dzieci na plażę albo do centrum, jeśli nie miały gdzie się podziać. To brzmiało, jak dobry sposób na...

— Trzymanie dzieciaków z dala od kłopotów — skończyła Akali. — Dzieciaków takich jak ja.

— Dzieciaków jak wiele innych. Gdybym nie pomogła ci tamtego dnia, wciąż mogłabyś zbierać baty, próbując ratować bezpańskie psy.

Akali spróbowała się uśmiechnąć. — Chyba się nie mylisz.

— Te dzieciaki, które się wtedy na ciebie rzuciły... Może i były łobuzami, ale pomyślałam sobie... a gdyby tak miały coś, na czym im zależy? Gdyby wiedziały, że jest miejsce, w którym znajdą kogoś, na kim mogą polegać?

— Tak jak ty polegałaś na mnie w przypadku tej petycji? — Akali poczuła zadrę w sercu.

— Nie chodziło o to, że nie chciałam ci o tym mówić. — Kai'Sa zrobiła krok w jej stronę. — Przecież to miało być przede wszystkim dla ciebie. — Czy to nie była cała Kai'Sa? Ściągająca na siebie problemy, mimo że Akali nigdy tego od niej nie oczekiwała.

— Chyba rozumiem, o co chodzi — powiedziała Akali, niezupełnie rozmijając się z prawdą. — Ale następnym razem, Kai'Sa, nie pomijaj mnie. Na mnie też można polegać. — Kai'Sa przytaknęła, ale Akali pokręciła głową. — Obiecaj.

Akali podniosła palec i Kai'Sa zagięła na nami swój mały palec, a płatki różowo-niebieskich niezapominajek na ich bransoletkach zalśniły w świetle gwiazd. — Obiecuję, Akali.

Jakaś część Akali obawiała się, że Kai'Sa może złamać tę obietnicę, gdy nadarzy się kolejna okazja, żeby przedłożyć dobro Akali ponad swoje potrzeby. Ale mimo wszystko starała się myśleć tylko o tej chwili, o ich przysiędze, próbując nawet zapomnieć o wszystkim, co zaszło. Wszystkim, co się zmieniło.

Akali pogrzebała swój żal głęboko w sobie, tam gdzie macka cienia delikatnie rozwinęła się w wyrwie w jej sercu.

Rozdział XIV: Oślepiające Światło[]

Ahri wciąż przewodziła Czarodziejkom Gwiazd, gdy niebo zaczęło się rozjaśniać. Przez ostatnich kilka godzin szukały ocalałych w ruinach Valoran, ale wreszcie zaczęło dopadać je zmęczenie. Syndra porzuciła je już wcześniej, aby zbadać inne planety pod kątem śladów obecności Zoe.

Sarah wspierała się na Lux, a ta z kolei używała swego kostura jakby był zwykłą laską. Sarah była jej wdzięczna. Bolało ją samo oddychanie. Neeko wciąż trzymała oszołomioną Xayah, a Sarah jakoś nie mogła przyjąć do świadomości faktu, że obie żyją. Jej złość wydawała się teraz niemal bezprzedmiotowa. Niemal.

Żadna z nich nie miała ochoty zmierzyć się ze świadomością tego, co jeszcze należało zrobić. Budynki leżały na ulicach niczym porozrzucane klocki. Kałuże skażenia Zoe wciąż bulgotały w rozpadlinach ziemi i nie bardzo było wiadomo, jak się ich pozbyć, chociaż Soraka miała już pewną teorię.

Wielu ludzi straciło tej nocy życie, a jeszcze więcej dach nad głową. Przyjaciół. Poczucie zakorzenienia w rzeczywistości. Niewinni ludzie, którzy nie byli w stanie obronić się przed Zoe ani wyprzeć ze świadomości istnienia Czarodziejek Gwiazd. Sarah nie wiedziała, jakie mogą być konsekwencje tego, że ludzie na tej planecie wiedzą o ich istnieniu, ale ułożenie ramion Ahri mówiło jej, że będą znaczące.

Xayah pierwsza przerwała milczenie.

— Znajdę Rakana — powiedziała, nie zaskakując tym nikogo.

— Pomożemy ci — powiedziała Sarah. Wszyscy poza Xayah na nią spojrzeli.

— A co jeśli on nie... — zaczęła Neeko, ale Xayah jej przerwała.

— On żyje.

— Ale może być wszędzie — dodała Ahri.

— Więc będziemy szukać wszędzie! — krzyknęła Sarah.

— Dlaczego akurat ty chcesz go szukać? — Głos Xayah był zimny, a ona sama wciąż unikała wzroku Sarah. Sarah miała przeczucie, że to, co za chwilę powie, raz na zawsze zdecyduje, jak ułożą się jej relacje z Xayah. Wzięła głęboki oddech.

— Rakan jest moim przyjacielem. Nigdy nie przestał nim być. Nawet gdy umarł. Ani potem. A ja go zawiodłam. Więcej tego nie zrobię.

Xayah wreszcie się odwróciła. Ostrożność, niedowierzanie i zwątpienie przewijały się w jej spojrzeniu, ale — Sarah wyraźnie to widziała — nie było w nim nienawiści.

Mimo to Xayah tylko potrząsnęła głową, wzbijając się bez słowa w powietrze. Patrzyły, jak się oddala. Sarah nie była pewna, dokąd Xayah skieruje się najpierw, ale wiedziała, że nic i nikt w całym wszechświecie nie przeszkodzi jej szukać Rakana.

— Nie powiedziała, że nie możemy jej towarzyszyć — zauważyła Sarah.

— Też będziesz go szukać? — zapytała Lux.

— Obiecałam, że będę ją chronić — powiedziała łagodnie Sarah. — I zamierzam dotrzymać tej obietnicy.

— W takim razie będziemy ci towarzyszyć! — odpowiedziała Lux.

Pozostałe czarodziejki spojrzały na nie. Sarah już otworzyła usta, gotowa zgasić zapał Lux, ale Lux położyła jej rękę na ramieniu.

— Czarodziejki Gwiazd są drużyną. — Lux spojrzała na Ahri. — Zawsze trzymamy się razem!

Ahri powoli przytaknęła, a Sarah już nie po raz pierwszy nie mogła wyjść z podziwu, jak wielką przemianę przeszła Lux. Niezdecydowanie zniknęło. Jej pewność siebie wyznaczała ich kurs, gdy wzbiła się w powietrze, oświetlając im drogę. Lulu i Poppy, nie ociągając się, podążyły za nią.

— Staje się prawdziwą przywódczynią — wyszeptała Janna, zanim wzbiła się w powietrze.

— Na coś czekamy? — zapytała Jinx, zwracając się nie wiedzieć czemu akurat do Ezreala. — Gotowy skraść światła rampy, iskierko?

Ezreal zaśmiał się, a potem razem z Jinx zniknęli.

Soraka odwróciła się do Sarah. — Gotowa? — spytała.

Sarah przytaknęła. — Tylko... jeszcze minutka. Dogonimy cię.

Soraka uśmiechnęła się, jak zwykle pełna zrozumienia, a potem zniknęła, zostawiając Ahri, Neeko i Sarah same.

Sarah była niemal wdzięczna losowi, że jest tak wyczerpana. Zmęczenie maskowało bolesną niezręczność sytuacji.

Ahri oczywiście przejęła pałeczkę. — Przepraszam — powiedziała po prostu.

Neeko potrząsnęła głową. — Nie musisz...

— Właśnie, że musi — przerwała Sarah. — Wiedziałaś, że ona żyje.

— Nie byłam pewna, czy Neeko...

— Nie chodzi o Neeko. Nie mówię o tym, co stało się przed chwilą. Wiedziałaś, że Xayah żyje, gdy ich tam zostawiłyśmy. Myślałaś, że wszyscy troje mogą żyć, ale trzymałaś mnie w niewiedzy. Nie mogłam się z tobą skontaktować. Nie mogłam ci pomóc!

Ahri milczała.

— Dlaczego mi nie zaufałaś? — zapytała miękko Sarah.

To sprawiło, że Ahri puściły nerwy. — Ufam ci bardziej niż komukolwiek — odpowiedziała Ahri.

— Nie dajesz tego po sobie poznać! A podobno jestem twoim porucznikiem!

— Jesteś też moją przyjaciółką! Co niby miałam zrobić? Powiedzieć, że istnieje szansa — jedna na milion — że Neeko żyje? Że Xayah być może pożyje na tyle długo, że zdąży zobaczyć, jak giniesz, próbując ją ratować?

Sarah nabrała powietrza, ale Ahri jeszcze nie skończyła.

— Nie ty jedna poniosłaś stratę tamtego dnia. Zostałaś mi wtedy już tylko ty. Ostatnia przyjaciółka. Ostatnia osoba, której mogłam ufać. Nie mogłam dawać ci fałszywej nadziei.

A potem Ahri zaczęła płakać. Sarah poczuła, jak jej własne wątpliwości i żale materializują się we łzach Ahri. Widziała jak Ahri załamuje się pod ciężarem przytłaczającego ją napięcia. Była ich przywódczynią. Zrobiła wszystko, co było w jej mocy, by je chronić, ale chciała zrobić wszystko sama. A Czarodziejki Gwiazd powinny się wspierać, tak? Zatem Ahri zawiodła je tak samo, jak Sarah.

Sarah objęła Neeko i Ahri. Ścisnęła je mocno, mimo otwierających się na plecach ran. Ból nie miał w tym momencie żadnego znaczenia. Stały tak przez dłuższą chwilę, wspierając się o siebie. Bitwy były dla nich łatwe, ale zapomniały, że łączy je coś więcej niż tylko misja. Przypomniały sobie o tym teraz, gdy promienie słońca zaczęły oświetlać zgliszcza Valoran za ich plecami.

Sarah Fortune nie czuła już skażenia w swoich plecach, wszystkie jego macki zniknęły z jej serca. Lecz przerażenie? Wątpliwości? Wciąż czaiły się gdzieś, gdzie nie mogła ich dosięgnąć. Może zawsze tam będą, to nie miało znaczenia. Nie, gdy przyjaciółki błyszczały przed nią jak gwiazdy, a ich oślepiające światło odganiało ciemność.

Spojrzała w górę, tam gdzie zniknęły pozostałe Czarodziejki Gwiazd, tam gdzie Xayah szukała już Rakana, i mogła przysiąc, że mimo wschodzącego słońca widzi gwiazdy.

Ciekawostki[]

  • Jest to czwarta opowieść w uniwersum Czarodziejek Gwiazd opowiadająca o spotkaniu dwóch normalnych dziewczyn - Akali i Kai'Sy z tajemniczymi strażniczkami miasta walczącymi ze złem.
    • Dzieje się jakiś czas po wydarzeniach z filmu Światło i Cień.
    • Obie dziewczyny są z czasów zanim stały się Czarodziejkami Gwiazd.
    • Opowieść jest wstępem do interaktywnej nowelki wydanej w 2022 roku - Inne Niebo.
    • W finale opowieści, Rakan realizuje swój plan oczyszczenia swojej kochanki, Xayah, ze spaczenia i dzięki wsparciu pozostałym Czarodziejkom pokonuje Zoe i w ostrym świetle znika.