„Ten świat nie odejdzie w niepamięć. Zastąpię go niczym dziecię pożerające swą matkę.”—
Bel'Veth, koszmarna cesarzowa zrodzona z czystej esencji całego pochłoniętego miasta, stanowi koniec
... i początek potwornej rzeczywistości stworzonej wedle swojego uznania. Cesarzowa, napędzana mileniami przetworzonej historii, wiedzy i wspomnień ze świata powyżej, nieustannie karmi swoją wiecznie rosnącą potrzebę poznawania nowych doświadczeń i emocji, pochłaniając wszystko, co stanie na jej drodze. Jeden świat nie wystarczy jednak, aby zaspokoić jej żądze, a więc Bel'Veth kieruje swoje wygłodniałe spojrzenie ku dawnym panom ...Cesarzowa Pustki[]
Bel'Veth, zafascynowana światem pełnym wszelakiego istnienia i chętna do stworzenia własnego, przypomina mroczny nowotwór, który przerzucił się na serce
, by przez nie pochłonąć całą i odbudować tę krainę wedle swojego spaczonego uznania. Łaknie ona ogromnej ilości nowych doświadczeń, wspomnień i pomysłów. Pochłania więc całe miasta i ich mieszkańców, aby potem na tej podstawie stworzyć nowy, obcy krajobraz zwany Lawendowym Morzem. Jej żarłoczność zagraża jednak nawet samej Pustce, ponieważ Bel'Veth rozlewa się w niej niczym pradawny ocean, a każdy, kto stanie na jej drodze, musi jej ulec… albo zginie.Choć jest to nowa postać w Runeterze, jej narodziny trwały przez niewypowiedziane milenia, będąc efektem alergicznej reakcji pomiędzy Pustką a rodzącą się rzeczywistością. Niegdyś nieskazitelny wymiar pełen spokojnej nicości uległ nieodwracalnemu zniszczeniu, gdy narodziło się istnienie, a silnie zindywidualizowane istoty z Pustki szarpały się przez całe eony, usiłując bronić się przed szokiem i bólem. Ponieważ wymazywały wszystko, co pochłonęły, nazwano je Pustką na cześć tego, co po sobie pozostawiły. Istoty, które znajdowały się wewnątrz, zmieniały się z każdym dotknięciem świata, mutując ze swoich niegdyś idealnych form w hedonistyczne i brutalne bestie.
Pustka zmieniała się więc razem z nimi. Po każdej bitwie czy wtargnięciu w łonie ukrytym w najciemniejszych zakamarkach tuneli Dzieci Pustki coś jeszcze bardziej złowrogiego rosło w siłę... Budowle, światło słoneczne, protohumanoidalne kończyny rozciągające się w nicość... Przypominało to układankę, w której żaden element nie pasuje... Pustka przybrała nowy, ohydny kształt. Z czasem ta bluźniercza kolebka niestworzenia — napędzana zarówno przez ludzi otwierających szczeliny w celu prowadzenia wojny, jak i Obserwatorów próbujących zdobyć
— zaczęła wyznawać wartości przeciwne Starej Pustce: żądzę, pragnienie i potrzebę.Niedługo później zaczęła też domagać się przywódcy. Kogoś — albo czegoś — kto mógłby napisać nowy, przerażający rozdział na temat światów na górze i na dole. Przywódcy, który mógłby porozumieć się z tymi „ludźmi”, przekazać im, co się wydarzy, oraz zgromadzić ich emocje i wspomnienia, podczas gdy toczyli oni gorzką, jałową wojnę, aż ostatnie ogniska cywilizacji wygasły i rozpoczęła się nowa era.
Rolę tego przywódcy odgrywa właśnie Bel'Veth. Ta przerażająca cesarzowa zrodziła się z połączonych wspomnień, doświadczeń i emocji całego pochłoniętego miasta portowego i otaczającego go oceanu. Umysł Bel'Veth zawiera całe miliony lat świetnie zachowanej wiedzy, która czyni ją niemal wszechwiedzącą, podczas gdy cesarzowa przygotowuje się do zniszczenia Runeterry i domeny jej przodków, czyli Obserwatorów.
W rozmowie z tymi, którzy mają na tyle szczęścia, żeby mieć dla niej znaczenie strategiczne, Bel'Veth nie kłamie, nie zadaje pytań ani nie ukrywa prawdy — po prostu komunikuje naturę rzeczy, ponieważ z racji tego, że sama esencja Pustki już gwarantuje jej zwycięstwo, nie ma potrzeby mówić więcej. Ci, którzy nie przypadną jej do gustu, przekonają się, że jej ludzka forma — a więc zakończenia nerwowe, mięśnie i oczy na słupkach — ma służyć jedynie adaptacji. Już za chwilę zobaczą jej prawdziwą, okropną postać z tytanicznymi skrzydłami.
Jak na ironię, pradawni
mieli słowo, które dobrze ją opisywało. W wolnym tłumaczeniu oznaczało ono „Boga Zapomnienia”. Wzięło się z plemiennego mitu o bezlitosnym bóstwie, które wymaże cały świat bez udziału nienawiści, aby zastąpić go samym sobą. Od tego słowa pochodzi nazwa miasta Belveth, choć po wielu stuleciach jego prawdziwe znaczenie uległo zatraceniu.Być może zapomnieli o nim wszyscy oprócz samej istoty, która również nosi to imię.
Wiatrak[]
— Świetnie. —
dyszy, spoglądając do góry. Wpatruje się w rozrastający się jednocześnie przed nią, nad nią i wszędzie dookoła niej kształt.Skrzydła potwora rozpościerają się na długość dwudziestu ramion w każdym kierunku, zupełnie dominując jej pole widzenia. Nie, żeby w tej chwili Kai'Sa miała jakikolwiek wybór co do tego, w którą stronę ma patrzeć — w końcu jej głowę do ściany dociska pół tuzina ambulatoryjnych, ludzkich rąk. Masa istoty nieustannie narasta i rozszerza się, wypełniając ocean koszmarów, który nazywa swoim domem. Każdy z jej połyskujących zębów teraz jest już rozmiarów rosłego mężczyzny… i nie poprzestają na tym. Czwórka drapieżnych oczu bestii wpatruje się w Kai'Sę z lodowatą beznamiętnością. Być może też nieco wygłodniale. Przy takich rozmiarach naprawdę trudno to określić.
Kai'Sa zdecydowanie bardziej woli, kiedy druga strona jest w kształcie człowieka.
— Świetnie — powtarza. Nie jest w stanie poruszyć swoim pancerzem, który zupełnie zamarł w swego rodzaju paraliżującym... podziwie? Pancerz jest przecież pasożytem — jedną z prostszych istot, które Pustka może z siebie wydać. Czy w ogóle może odczuwać podziw? Tak czy inaczej, ciało dziewczyny jest uwięzione w bezruchu. O ile nie nastąpi jakiś nagły obrót rzeczy, najprawdopodobniej będzie to koniec Kai'Sy. Dziewczyna prędko analizuje wszelkie możliwe deski ratunku. Wystrzelić z wyrzutni do tyłu, w ścianę, wystrzelić prosto w... usta tego czegoś? Czy raczej jego paszczę? Kai'Sa przypomina sobie, jak szybki jest ten potwór. I jaki jest wielki.
Szybki i wielki. Fantastycznie.
Chwytanie się brzytwy nie zdziała w tej sytuacji wiele, a Kai'Sa zdecydowanie umrze podczas tych desperackich prób. Ale zawsze to coś. To przynajmniej by zabolało tego stwora.
— Moje prawdziwe oblicze wywołuje w tobie niezadowolenie — przemawia istota aż nadto spokojnie. Jej głos jest tak donośny, że cała przestrzeń drży, obalając szkaradną mozaikę geometrii i tworząc w niej wyszczerbione otwory, z których wylewają się tysiące wylęgłych z Pustki podnawek. Jest to głos, który nagina i wiąże; to szepty, które są jednocześnie krzykami. Jego kolejnym warstwom nie ma końca. Jest to aria śpiewana jednym głosem, lecz przez miliony.
Oczy Kai'Sy otwierają się szeroko, kiedy zaczyna do niej docierać prawda. To tutaj zniknęli wszyscy ludzie.
rozdarła teraz będące już jedynie historią miasto Belveth w mniej niż godzinę. Kai'Sa nie była w stanie dotrzeć tam na czas. Niegdyś tętniąca życiem metropolia przepadła. Każdy jej element. Każda osoba. To, co pozostało, przypomina teraz ogromny, emanujący poświatą krater roztrzaskanych fragmentów układających się w coś nierozpoznawalnie obcego — struktury poruszają się i zmieniają, jak gdyby odtwarzały znieruchomiałe kształty istot, znieruchomiałe, człekopodobne sylwetki. Niczym ułożone przez dziecko miasteczko z zabawek.
Ale gdzie podziali się ludzie? Vastajowie? Zwierzęta i rośliny? Kai'Sa wywalczyła sobie przejście przez strzaskane miasto i przedostała się do tunelu znajdującego się w centrum pustej zatoki. Nie widziała żadnego znaku niczyjej obecności, jedynie świeżo powstałe Dziecko Pustki: opalizujące, milowe macki i twory, które w myślach nazywała „kulami wrzeszczących tułowi”. To nie miało żadnego sensu. Pozostałości ataku Pustki nie są niczym przyjemnym, ale zwykle coś po nich pozostawało.
Teraz już wie, dlaczego tym razem jest inaczej.
— Ty jesteś miastem — wykrztusza z siebie Kai'Sa. Jej głos zmaga się z rozbrzmiewającą ścianą dźwięku. — Belveth... to ty.
— Tak — odpowiada Bel'Veth. Jego — jej? — skrzydła falują delikatnie. — Niczym nieskażone, pierwotne elementy ich żyć posłużyły za genezę mych narodzin. Wspomnienia. Emocje. Historia. Jest we mnie tyle Belveth, ile było w nich. Przyjmuję zatem ten tytuł jako mój własny.
Tytaniczne ciało Bel'Veth się spina. Na jej przypominającą płaszczkę sylwetkę z góry spływają złociste promienie światła, otaczając fałszywe słońce morza Pustki pierścieniami umierającego świata. Nowe ciało czerpie dech, tętniąc na tle podobizny prądu morskiego. Żyły uwypuklają się w nietypowym świetle przez nikłą chwilę, po czym na nowo znikają z powierzchni skóry potwora — nawet wtedy każda z nich wydaje się w pewien sposób żywa i niezależna, niczym współgrające ze sobą nacje. Dziesiątki tysięcy przypominających podnawki bytów z Pustki gromadzi się w ławicach i otacza swoją cesarzową jak ptaki krążące ponad szczytem odległej góry. Jest to na swój sposób piękne. Gdyby Pustka miała swoją boginię, to tak właśnie by wyglądała. Odrażająca, potworna, piękna.
Kai'Sa jest tak oszołomiona ogromem tego, czego w tej chwili jest świadkiem, że nie do końca zdaje sobie sprawę z faktu, iż ręce ze ściany nie tylko ją puściły, ale też odstawiły na ziemię. Trudno jest pojąć to wszystko naraz.
„Wybrało sobie imię”, myśli, instynktownie strącając jedną z zagubionych dłoni Pustki ze swojego ramienia. „To nie jest możliwe”.
Istoty Pustki nie nadają sobie imion. Większość z nich, tak jak Xer'Sai, otrzymuje nazwy na podstawie koncepcji z historii . Zwykle nazywają je ci, którzy mieli szczęście — bądź nieszczęście — przetrwać spotkanie z tymi potworami na wydmach. One same nie mają wystarczająco przytomnego umysłu ani samoświadomości, aby utożsamiać się z imieniem. Co jednak ważniejsze, Dzieci Pustki nie dostrzegają w imionach wartości. To wymysł świata żywych — one go nie chcą.
Dlaczego więc ona jest inna?
— Będę... z tobą walczyć — mówi Kai'Sa. Ton jej głosu jest krnąbrny i niepokorny, choć przejawia się w nim również niepewność co do tego, co powinna zrobić czy gdzie uderzyć. — Zabiję cię.
— Nie zabijesz — odpowiadają liczne głosy Bel'Veth. — Jesteś niezdolna do oporu nawet w jego najprostszej formie. Przed tobą byli inni. W czasach przed moim narodzeniem. Każdy z tych niedoszłych bohaterów dzierżył broń, która miała według niego odeprzeć Pustkę. Ostatecznie każdy z nich został pochłonięty. Nikłe fragmenty, które po nich pozostały, o ile pozostało z nich cokolwiek, posłużyły jako sól do zasolenia Lawendowego Morza. Przy życiu wciąż pozostaje dwoje, z czego ty jesteś jedyną, która wciąż zachowuje pełnię swego umysłu.
— Dwoje?
— Ty oraz twój
.Kai'Sa czuje, jak coś niewyjaśnionego zaciska się w jej piersi. Jej myśli wirują szaleńczo, tańcząc na cienkiej granicy paniki. Musi jednak skupić się na tej chwili. Nie może ufać temu, czym jest ta cesarzowa — czymkolwiek ona jest. To żyjąca abominacja, uosobiona koncepcja braku uczuć i światowej zagłady.
— Kłamiesz — wycedza Kai'Sa przez zęby. — To niemożliwe.
— Ja nie kłamię, Kai'So — odpowiada cesarzowa. — Nie mam takiej potrzeby. Ostateczny triumf Pustki jest niezmienną prawdą absolutną. Nie wymaga kłamstw, półprawd ani pytań. Otwórz swój umysł, a ci pokażę.
Przestrzeń zmienia swój kształt. Gigantyczne ciało Bel'Veth rozciąga się i zniekształca, przybierając mniejszy i bardziej rozpoznawalny kształt. Bezgłośnie opada, majacząc ponad Kai'Są, a wici istoty i osadzone na słupkach oczy układają się na nowo, aby ostatecznie przybrać podłużną, segmentowaną formę mającą uchodzić za ludzką głowę. Dwie twarze Bel'Veth obserwują swoją widownię, po czym istota okrywa się swoimi skrzydłami, znów przybierając postać górującej ponad wszystkim kobiety emanującej aurą wielkiej wagi.
Kai'Sa uznaje, że pomniejszanie się jest o wiele bardziej odrażające niż wzrastanie. Brakuje mu powagi powolnego odkrywania przeogromnej, piekielnej postaci, przy czym towarzyszące temu procesowi dźwięki, jak i samo pomniejszanie się sylwetki pozostają tak samo groteskowe.
— Żyjesz, ponieważ zezwalam ci żyć — przemawia cesarzowa. Głos, który tym razem wydobywa się z jej ludzkiej głowy, jest głęboki i brzmi na nieustannie zawiedziony. — Powinnaś to już była zrozumieć.
Kai'Sa chce się sprzeczać z tym stwierdzeniem, jednak rzuca szybkie spojrzenie na dwudziestometrowe rozdarcie w ziemi. Zaledwie kilka chwil temu w to miejsce trafił cios, przez który straciła równowagę. Bel'Veth uderzyła tak szybko, że zanim Kai'Sa była w stanie przetworzyć, co się stało, cesarzowa już zdążyła powiększyć swoje proporcje ponad dwustukrotnie... i nie trwało to nawet minuty.
Można również założyć, że bestia kontroluje falującą kieszeń żyjącego piekła zwaną Lawendowym Morzem, która ją otacza. Nie najlepsza pora, żeby wszczynać walkę.
Kai'Sa naprędce przeprowadza w głowie kalkulacje, a jej spojrzenie błyskawicznie przeskakuje po otoczeniu, gdy próbuje zrozumieć, z czym tak naprawdę ma do czynienia. Ludzka twarz Bel'Veth drga z zainteresowaniem. Kąciki jej ust się unoszą, a chwilę potem zaczyna naśladować ruchy swojej ofiary.
Kai'Sa już wie, że przegrała.
Jak szybko może myśleć jedna osoba? Jak szybko może reagować, kiedy stoi naprzeciwko takiego połączenia ludzkiej biologii… kiedy mierzy się z tak wielkim potencjałem umysłowym? W czasie, jaki byłby potrzebny nawet najbardziej uzdolnionemu taktykowi na opracowanie planu, przez umysł Bel'Veth przewijają się setki milionów możliwości. Czerpie ona bowiem ze skradzionych wspomnień wszystkiego i wszystkich, którzy kiedykolwiek pojawili się w starym mieście — z niemożliwej do określenia liczby istnień. W zakresie synaptycznego pojmowania potwora w dowolnej chwili może pojawić się bądź zniknąć każdy ze schwytanych przeciwników, któremu przyszło mierzyć się z przytłaczającym go bytem, bez względu na to, w którym momencie istnienia
by się on nie pojawił. Jego emocje zostałyby skatalogowane i poddane sekcji, a następnie byłyby opiewane z fascynacją, nim Kai'Sa zdążyłaby choćby mrugnąć.— Więc co się teraz stanie? — ostatecznie pyta Kai’Sa.
Czym jest jedna odpowiedź, kiedy twój przeciwnik ma ich tysiące?
— Będziesz podążać — odpowiada cesarzowa. Zaraz potem odwraca się i kieruje przed siebie, nadal się unosząc. Przemierza gęste połacie zmutowanych koralowców, które z najwyższym szacunkiem kłaniają się i zstępują jej z drogi. Kai'Sa zatrzymuje się na chwilę i obserwuje, jak jej gospodyni w ciszy dryfuje przez chaotyczny mętlik fragmentów budynków, niematerialnych kończyn, zespojonych ze sobą półprzedmiotów i mieniących się perłowo struktur, które w groteskowy sposób odzwierciedlają istoty ludzkie przechadzające się ogrodem.
„Cudownie”, myśli Kai'Sa. „To jest dziwne, nawet jak na standardy Pustki”.
— Możesz pytać, o cokolwiek zechcesz — dodaje Bel’Veth. Te słowa przykuwają uwagę Kai’Sy.
— W porządku. Więc pierwsze pytanie... Czym jesteś? — odzywa się Kai'Sa. Teraz, gdy podąża w bezpiecznej odległości, jej pancerz jest odprężony i w pełni sprawny. Dziewczyna delikatnym gestem odtrąca unoszącego się w powietrzu pluszowego misia, scalonego z tuzinem miotających się mewich skrzydeł. Z trudem udaje jej się powstrzymać odruchy wymiotne, gdy obserwuje, jak istota zmaga się ze swoją nienaturalną wagą. — Co to wszystko jest? Z której części Pustki pochodzisz?
— Ja jestem Pustką — odpowiada Bel'Veth. — A to jest obraz tego, czym się staniemy.
Kai’Sa waha się przed swoimi kolejnymi słowami.
— Ale powiedziałaś przecież, że powstałaś z ludzi. Miasta. Mówisz, że chcesz stać się miastem?
— Nie — rzecze na to Bel'Veth. — Pustka istnieje od mileniów. Nim pierwsze gwiazdy rozświetliły nicość poza tym światem, my po prostu byliśmy. Perfekcyjna, pogrążona w ciszy jedność. Wtedy pojawił się ten dźwięk — rozpoczyna opowieść cesarzowa. — Z tych szeptów narodziła się rzeczywistość. Ona nas pochłonęła. Zostaliśmy wypaczeni przez jej wpływ. Zniszczeni. Przemienieni. Nie byliśmy w stanie powrócić do tego, czym byliśmy, bez względu na wszelkie nasze starania. Moi protoplaści, Obserwatorzy, podjęli próbę podbicia i zniszczenia istnienia, lecz zostali przez nie splamieni. Doprowadzeni do żądzy bycia czczonymi, zyskania szerszego pojmowania... — kontynuuje. — I nim się obejrzeli, zostali zdradzeni. Przeszli tak gwałtowną… tak całkowitą zmianę… tylko po to, by zostać odrzuconymi. Wypełniło ich to niemożliwą do opisania nienawiścią. Unicestwiliby całą rzeczywistość bez najmniejszego wahania.
Bel'Veth szybuje nad urwiskiem, z którego roztacza się widok na przeogromną otchłań. Wysoko ponad nią Kai'Sa dostrzega masywne dziury znajdujące się poza migotliwym blaskiem fałszywego słońca.
Tunele Dzieci Pustki. To one pożerają lud
, to one są odpowiedzialne za zniszczenie Belveth i to one roztworzyły się, aby pochłonąć miasto namiotów w południowowschodniej Shurimie. Wszystko, co połknie Pustka, kończy tutaj.— Jednakże — opowiada dalej Bel'Veth — ich metamorfoza była niekompletna. Dopiero teraz zaczyna się prawdziwa przemiana — oświadcza cesarzowa. — Nie chcę stać się jednym miastem. My staniemy się wami wszystkimi.
Kai'Sa dociera na sam szczyt urwiska. Widok zapiera jej dech w piersi. Razem z Bel’Veth patrzą z góry na coś, co nie do końca jest miastem, lecz koralowcami Pustki ukształtowanymi w przedziwny, pozornie niekończący się gobelin odwróconych budowli w shurimańskim stylu. Przemyka przez niego ławica przypominających podnawki istot, której ciemna forma zmienia się na tle wijącej się kpiny ulic.
Nic nie jest w porządku. Nic nie jest poprawnie. Wszystko tu jest skończone co najwyżej w połowie, jak gdyby brakowało wystarczającej ilości informacji, z których można by czerpać. Jak gdyby wszystkim, czego tu potrzeba, było...
— Nie — protestuje Kai'Sa, jak gdyby sama do siebie. — Pustka chce wymazać wszystko. Nie może istnieć. Żeby to skończyć, potrzebowałabyś… wszystkiego.
— Owszem — odpowiada Bel'Veth. — Wszystkiego. Ja jestem Pustką. Pożywię się twoim światem, aż nie zostanie z niego nic. A ja będę istnieć, ponieważ nie jesteś w stanie zrobić niczego, co mogłoby mnie powstrzymać.
Cesarzowa odwraca się do Kai'Sy chłodno. W konkretnym celu.
— Składam ci następującą propozycję, Córo Pustki. Twój świat musi dobiec końca, by mój mógł istnieć. Lecz ci, którzy byli przed nami, Obserwatorzy... Ja jestem dla nich zniewagą. Istnienie ich pali. Zniszczą ciebie, mnie oraz wszystko inne, aby powstrzymać ten ból. Jeśli zbiegną ze swego więzienia, nic nie będzie w stanie ich powstrzymać. Czas przestanie istnieć, a wszelkie istnienie dobiegnie końca.
Kai'Sa wpatruje się w fałszywe oczy Bel'Veth. Jej serce uderza ponura fala sprzeciwu.
— Chcesz nas zetrzeć z powierzchni ziemi. Dlaczego miałabym chcieć ci w tym pomóc?
— Wesprzyj mnie w moim zniszczeniu Obserwatorów, a oszczędzę twój rodzaj… na jakiś czas. Miesiąc. Rok. Dłużej. Być może w tym czasie uda wam się wynaleźć broń, którą mnie pokonacie, bądź pojawi się bohater, który mi się przeciwstawi. I choć tak się nie stanie… możecie próbować. Oferuję jedną szansę. To więcej, niż dostaniecie od nich.
Wściekłość wrze w Kai'Sie. Bel'Veth jednak odwraca się od niej, aby znów spojrzeć w dół — jak cesarzowa przyglądająca się narodzinom swojego nowego świata.
— A co, jeśli nie zechcę? — warczy w odpowiedzi Kai’Sa. — Co, jeśli cię tu teraz zabiję?
— Nie jesteś w stanie — rzecze Bel'Veth. — Brak ci woli, wiedzy i siły. Jestem waszym jedynym zbawieniem.
Pancerz Kai'Sy zaczyna drżeć gwałtownie, a jego silniki rozgrzewają się, gdy przebiega przez niego strach. Kai’Sa próbuje nad nim zapanować swoimi myślami, jednak pasożyt zdaje się wiedzieć coś, czego ona nie jest świadoma. Dziewczyna stara się siłą odebrać kontrolę, jej oczy tylko na krótką chwilę odwracają się od Bel'Veth, aby...
O nie.
Ostry jak brzytwa koniuszek skrzydła cesarzowej przebija pierś Kai'Sy i unosi dziewczynę, nic sobie nie robiąc z jej prób oswobodzenia się. Kai'Sa wystrzeliwuje wszystko, co tylko posiada. Pociski spadają na cesarzową niczym deszcz, gromy oślepiającej, fioletowej energii wydają okrzyki, mknąc w kierunku jej ciała, a promienie światła, które rozszarpały już niejedno Dziecko Pustki, tańczą na powierzchni jej półprzezroczystej skóry.
Nic. Żadnego efektu.
— Córo Pustki. Odnajdziesz Obserwatorów i potwierdzisz tę prawdę albo twoje światło zostanie wygaszone wraz z pozostałymi. To nie jest groźba. To moja obietnica.
Bel'Veth rozluźnia uścisk, a Kai'Sa natychmiast wznosi się dzięki silnikom swojego pancerza ku fałszywemu niebu rozciągającemu się ponad obcym morzem Bel'Veth. Odzwierciedlone miasto lawendy lśni w dole. Jego okna nawet z tej odległości są wyraźnie śliskie od bioluminescencji oraz nieskładnie przewracających się, nieuformowanych obrzydliwości.
Gdy dziewczyna wymyka się przez jeden z tuneli Dzieci Pustki wprost na oślepiające światło dnia, cesarzowa odwraca się, po raz kolejny spoglądając na swój świat pragnień.
Kai'Sa z impetem wylatuje z piasków południowej Shurimy i uderza twardo o wydmy. Oddycha ciężko, czując się zupełnie jak rzucona gumowa piłka. Połyskująca skorupa miasta Belveth tli się bezgłośnie w oddali. Na próżno szukać w niej jakiejkolwiek rozpoznawalnej formy życia — przemykają przez nią nowe stworzenia budujące świat, który przejmie wszystko... niczym nowotwór pożerający planetę.
Całość tego widoku jest przytłaczająco wstrętna, jak gdyby cała rzeczywistość wirowała gwałtownie na wietrze.